Pierwszy kadr. Ciemny, zadymiony klub muzyczny. Światła na scenie. Ona z gitarą, wyglądająca jakby dopiero co wyrwała się z Bikini Kill. On, w tlenionych włosach, siedzący kilka kroków dalej, za perkusją. Zaczynają grać ciężko, jakby to miał być ostatni koncert hybrydy Sonic Youth i Cannibal Corpse. Ale nie jest ostatni – dowiadujemy się później, że jest jednym z pierwszych – duet rozpoczyna właśnie swoją trasę koncertową. Muzycy żyją w vanie, wszystko jest już przygotowane i obmyślone, merch sprzedawany, oni na kilka miesięcy wyjęci ze swojego życia, bo oto zaczyna się przygoda, przemierzanie całych Stanów Zjednoczonych.
W pewnym momencie Ruben (nominowany do Oscara Riz Ahmed) traci słuch. Nie następuje to nagle, ale nagle się pogłębia. Bo to, co mógł ignorować, przestaje już być marginesem błędu, jest faktycznym stanem, z którym bohater musi się pogodzić albo jakoś go przetrwać – wytrzymać do czasu ewentualnego ekskluzywnego zabiegu wszczepienia implantów słuchowych. Lou (Olivia Cooke), partnerka Rubena – zarówno życiowa, jak i zawodowa, decyduje się umieścić go w zamkniętym zakładzie dla osób z niepełnosprawnością słuchu, walczących z uzależnieniami różnego rodzaju, którym pomaga kombatant wojenny Joe (Paul Raci).
I to byłby zapewne bezpieczny zarys historii niezdradzający za wiele, niezawierający spoilerów. Ale jednocześnie koszmarnie ubogi, bo film ma w sobie o wiele więcej. To opowieść o przechodzeniu zmiany, o posłuszeństwie wobec własnego ciała, o uzależnieniu i osobowości uzależniającej się (niekoniecznie od toksycznych substancji, bo od miejsca, osoby, poziomu i standardu życia także), o pokorze i dojrzałości, zamykaniu przeszłości spokojnie i bez dramatycznych cięć (ud, ramion i nadgarstków). To dwie godziny, podczas których widz uwierzy w swoją empatię, otworzy się na bohaterów i ich losy. A przede wszystkim dostrzeże inny świat i zrozumie to, że jest on tak samo wartościowy, jak jego własny.
Debiutujący tym tytułem Darius Marder stworzył minimalistyczny filmowy obraz, już kompletny, skupiony jedynie na postaci Rubena – pozostali bohaterowie tworzą tylko elementy prowokujące muzyka do działania. Reżyser nie bawi się metaforami i symbolami, wszystko jest dosłowne, surowe, autentyczne. Sam w wywiadzie z Rajeevem Masandem twierdzi, że tym filmem nie chciał manipulować emocjami widza, tylko dał szansę, aby zacząć odczuwać inaczej, być częścią tych emocji[1]. Nie dostaniemy tu historii miłosnej (chociaż tak na początku mogłoby się wydawać), twórcy stawiają raczej tezę, że człowiek to samotna wyspa, ale taka „podpływająca”, dryfująca wśród pozostałych jednostek. Nie uraczą nas też efektami specjalnymi czy wyraźnym katharsis, tutaj to odczucie frustracji będzie uwierać i prowadzić pozornie donikąd.
Kolejnym elementem dodającym produkcji gwiazdek na filmwebowym wallu, jest praca dźwiękowca, Nicolasa Beckera, który w te etapy tracenia słuchu wprowadza także odbiorcę (i to żal i szkoda, że kina są zamknięte, że nagłośnienie w laptopie niemrawe i niewystarczające, że tym samym za mało afektu), dzięki czemu możemy na te parę chwil razem z bohaterem spanikować i poczuć bezradność.
Ostatnimi czasy (można przyjąć tu stricte ostatnią dekadę), takim podobnie przejmującym filmem okazała się ukraińsko-holenderska produkcja Plemię. Tam widz również wpadał w nowy świat, ale nagle i bez zapowiedzi, bo postacie już w nim żyły od dawna. Podobnie musiał się domyślać dialogów i niepewnie podążać za narracją, jak gdyby reżyser, Mirosław Słaboszpycki, wrzucił go na głęboką wodę i oznajmił: „to teraz radź sobie sam, ale dopłyń jakoś do brzegu”. To zabieg bardzo podobny do tego, który stosuje Marder, lecz on jeszcze daje nam partnera dla naszego przeżywania – Rubena.
Stawianie gwiazdek, ocen 5/5 czy 10/10 jest mało lojalne, choć na pewno systematyzujące i idealne do statystyki, słupków i kategoryzacji. Jednak w przypadku tak dobrego, wielowarstwowego filmu, jest to po prostu niepotrzebne. Może przy którejś części Listów do M. te gwiazdki się przydadzą.
Małe wtrącenie Oscarowe – Sound of Metal otrzymał nagrodę w dwóch kategoriach: Najlepszy montaż oraz Najlepszy dźwięk.
Gdzie obejrzeć? Film jest dostępny na platformach streamingowych Amazon Prime Video oraz CANAL+.
Zwiastun: https://youtu.be/DkmDGBIEkO4
[1] R. Masand: Sound of Metal director Darius Marder interview with Rajeev Masand (https://youtu.be/uZMKMExXR7U)
Alicja Widera (ona/jej)
Korektorka
Autorka
Ma 22 lata, mieszka w Bytomiu, studiuje filologię polską oraz twórcze pisanie i marketing wydawniczy. Jeszcze nigdy nie wygrała żadnego konkursu ani nie dostała nagrody (oprócz festynu parafialnego; szczęśliwy numerek: 2; wygrana: kalkulator), nigdy też nie pracowała na umowę o pracę. Potrafi grać na kilku instrumentach, robić wegańskie świeczki, wyrecytować z pamięci wszystkie piętra roślinności. Interesuje się duchologią, historią muzyki i literatury, gender studies, kulturą krajów środkowo-wschodnioeuropejskich. Woli reportaż od fantastyki, Belgrad od Londynu i Schielego od van Gogha. Ze ścinków papieru na makulaturę tworzy kolaże.