– Gotowa?
Usiadłam wygodnie na krześle i spojrzałam na terapeutkę, panią Maję, która z rękami ułożonymi sztywno na kolanach wbijała we mnie wzrok. Ufałam jej. Nie dość, że byłyśmy w tym samym wieku, to jeszcze odnosiłam wrażenie, że i ona przez coś przeszła, bo czasem zachowywała się dziwnie. Ale dzięki temu czułam, że mnie rozumie. Ona jedyna.
Chyba.
– Gotowa – odparłam twardo.
– Proszę zaczynać. – Pani Maja uśmiechnęła się, a po chwili jej uśmiech przeszedł w chichot. – Nie mogę się doczekać tych zwierzeń!
– Słucham? Jest pani nieprofesjonalna! – oburzyłam się. – Pani wie, że to dla mnie bardzo drażliwy temat. I że długo zbierałam się, by wreszcie go poruszyć.
Terapeutka zaraz spoważniała. Wyprostowała się.
– Przepraszam. Po prostu temat pani tajemniczego kochanka nigdy jeszcze nie został przez nas poruszony i jestem go bardzo ciekawa.
– Właśnie to powiedziałam. No dobrze, niech będzie – westchnęłam. – Cóż, zatem… Zaznaczę, że to dość dziwna i niewytłumaczalna historia. Ale pani sama wie najlepiej, że można o mnie powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jestem kłamczuchą.
– Ależ ja pani wierzę, pani Kamilo, choć jeszcze nie wiem, w co.
– Cieszę się. – Uśmiechnęłyśmy się do siebie jednocześnie. – Jak już pani kiedyś wspominałam, mam mieszkanie na parterze, z oknem wychodzącym na ulicę. Często po pracy siadywałam sobie koło niego i obserwowałam ludzi. No i pewnego dnia, gdy tak patrzyłam na ulicę, zobaczyłam go, jak szedł sobie z teczką, blondyna w czarnej koszuli, szedł i rozmawiał przez telefon. Nie był może modelem, ale brzydkim bym go nie nazwała. Po prostu miał w sobie to coś! Biznesmen, myślałam. Tak mnie zaciekawił, że następnego dnia czekałam na niego przy oknie o tej samej godzinie. Pani sobie wyobrazi, że znów szedł! Otworzyłam okno i trzasnęłam nim o ścianę, niby to przypadkiem, ale z nadzieją, że może akurat spojrzy w moją stronę. I faktycznie, popatrzył! Na ułamek sekundy. Ale zdołałam dostrzec, że uśmiechnął się pod nosem.
– Zaczyna się niewinnie. – Pani Maja wyglądała na lekko rozczarowaną.
– Niech pani poczeka, warto – zapewniłam ją, sama nie wiedząc, czy czuję niepokój przed tym, co mam opowiedzieć, czy też podekscytowanie, że wreszcie z kimś się tym podzielę. – W każdym razie na następny dzień facet znów przeszedł o tej samej godzinie koło mojego mieszkania i znów zerknął w moją stronę, tym razem na dłużej. Pomyślałam wtedy sobie, że przy najbliższej okazji spróbuję do niego zamachać albo coś, bo głupio tak ślęczeć przy tym oknie. Tyle że moje plany trochę się zmieniły, bo gdy leżałam jeszcze zaspana w łóżku o szóstej rano, usłyszałam nagle dzwonek do drzwi. No to wstałam i na wpół żywa poszłam do przedpokoju, żeby sprawdzić, któż to taki. Pani sobie wyobrazi, że on stał tam, i to z różą w ręku! O szóstej rano!
– Szóstej pięć, proszę nie kłamać – poprawiła mnie z wyrzutem terapeutka, przewracając oczami, co wybiło mnie z rytmu. Poprawiłam się nerwowo na krześle.
– Aha. No tak. W każdym razie… Byłam mile zaskoczona. Wyszłam na zewnątrz, przyjęłam różę, podziękowałam. Uśmiechnął się do mnie bez słowa. Wie pani, miał piękny uśmiech i białe, lśniące zęby… Z bliska był znacznie przystojniejszy, co się często nie zdarza, chyba pani wie. Pytałam, co tu robi o tej godzinie, jak ma na imię, czy chce wejść na kawę, ale on odszedł bez słowa. Myślę sobie – okej, oby nie chodziło o mój paskudny oddech z rana. Może o stałej godzinie znów go zobaczę i wtedy dowiem się o nim czegoś więcej. Tyle że, kiedy wróciłam z pracy, biznesmen czekał na mnie pod domem. Nie uwierzy pani, co powiedział. Pamiętam to niemal słowo w słowo. „Chciałbym móc widywać panią codziennie, pani Kamilo. Jest pani nadzwyczajną kobietą”. Najpierw poczułam rumieńce na twarzy, chyba nawet niewielkie podniecenie, ale potem uderzyło mnie, że użył mojego imienia. Skąd mógł je znać?
– Nie chcę urazić pani uczuć, ale może to był jakiś zboczeniec? – zapytała z kamienną twarzą pani Maja, ale po chwili zasłoniła palcami usta, jakby powstrzymując się od śmiechu.
– Proszę mnie wysłuchać do końca – mruknęłam, czując się coraz bardziej nieswojo. – Właściwie to wolę na tym zakończyć…
– Nie ma mowy, pani Kamilo. Świetnie pani idzie. Wiem, że to niełatwy temat. Naprawdę wiem. Dlatego jestem z pani dumna.
Westchnęłam i spróbowałam się uśmiechnąć.
– Dziękuję. W takim razie… Zasypałam go wtedy gradem pytań. Odpowiedział, że podpytał o mnie właściciela mieszkania. Że chciał mi tym zaimponować. Było to dziwne, nie powiem, ale ten jego uśmiech… Zaprosiłam go do środka. Nie chciał wejść. Pomyślałam, że to przez tę pandemię. Wie pani, to było dokładnie wtedy, gdy w Polsce pojawił się pierwszy chory. Może facet bał się bliższego kontaktu przez wirusa? Ale moje wątpliwości rozwiały się, gdy następnego dnia zgodził się na kawę. Wszedł nieśmiało, a gdy ja stawiałam wodę, rozglądał się dookoła z ciekawością, wciąż trzymając w dłoni teczkę. Trochę mnie to irytowało, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby się tym przejmować. Wreszcie porozmawialiśmy. Jeśli rozmową można nazwać jego ciągłe pytania na mój temat…
Terapeutka zmrużyła oczy i zapisała coś w notesie. Albo raczej udawała, że zapisuje.
– O nim dowiedziałam się tylko tyle, że ma na imię Daniel – kontynuowałam po chwili ciszy. – Byłam nim wtedy oczarowana. I potem, wie pani, zrobiliśmy to. Było cudownie. Kilka następnych dni wyglądało podobnie – przychodził, wypytywał mnie, potem trafialiśmy do łóżka. A później na dobre wybuchła pandemia i wszedł zakaz wychodzenia z domu. Pracowałam zdalnie. Nie było go przez dobre dwa tygodnie. Tęskniłam. To chore, ale nie miałam nawet jego numeru telefonu! I wtedy właśnie stało się coś okropnego. Obudziłam się w nocy, a on siedział na moim łóżku ze swoją cholerną teczką i na mnie patrzył! Wrzasnęłam, ale ten zaraz zaczął mnie przepraszać. Mówił, że kiedyś odkrył, gdzie mam skrytkę na klucz, a że nie chciał mnie obudzić dzwonkiem, to pozwolił sobie wejść. Byłam wściekła! Miał zamiar mnie nastraszyć, być może coś mi zrobić… A ja naiwnie wierzyłam, że to będzie wielka miłość!
Na te słowa pani Maja chwyciła się ostentacyjnie za głowę i rozchyliła teatralnie usta. Zmarszczyłam brwi. Ręce dygotały mi z nerwów.
– Kazałam mu oddać mi klucz i się wynosić – mówiłam coraz szybciej. – Ten jak gdyby nigdy nic wykonał moje polecenie. A już dwa dni później siedział sobie z rana w mojej kuchni! Powiedział, że dorobił sobie sto siedemnaście kluczy do mojego mieszkania i że tyle razy się tu włamie. Psychol, to było straszne… Próbował się do mnie zbliżyć, ale wywaliłam go za drzwi. Zadzwoniłam na policję. Gdy tylko usłyszeli, kto dzwoni i w jakiej sprawie, zaraz mnie zbyli, idioci… On mógł mnie zabić, a oni nic! Boże… Co jeszcze mogłam zrobić? Przez pandemię nikt z bliskich nie mógł przyjechać mi pomóc!
– Jezus Maria! Ale pani Kamilo, pani nie ma bliskich. Jest pani sama jak palec. Poza tym moje akta mówią mi, że już nie raz dzwoniła pani na policję, nękana przez jakichś dziwnych ludzi. To wszystko brzmi strasznie. I ta pandemia… Ograniczała pani możliwości. Naprawdę rozumiem pani trudne położenie. Bardzo, ale to bardzo mi przykro.
Terapeutka spuściła nisko głowę, a ja miałam ochotę się przed nią schować.
– W każdym razie – odezwałam się w końcu – poprosiłam sąsiadkę, żeby na potwierdzenie moich słów obserwowała ukradkiem moje drzwi wejściowe. Ten sukinsyn musiał się jakoś o tym dowiedzieć, bo wszedł oknem od tyłu! O trzeciej w nocy! I, co najlepsze, poza teczką miał rękawiczki i maseczkę na twarzy. „Zabezpieczenie to podstawa, prawda, pani Kamilo?”. Tak wtedy powiedział! Chryste… Wie pani, co sobie wtedy pomyślałam?
– Że jak panią uderzy, to może policja wreszcie pani uwierzy?
– Dokładnie tak… Wiem, głupie to.
Pani Maja cmoknęła kilka razy z niezadowoleniem, kiwając przy tym głową, a mnie wprawiając w poczucie winy. Znów udała, że coś zapisuje, nie dotykając nawet długopisem notesu. Nie mogłam już tego znieść.
– Spróbowałam… Spróbowałam się na niego rzucić – wyjąkałam – ale ten w odpowiednim momencie zrobił krok w bok… A ja wpadłam na lustro i… Boże…
– I teraz ma pani gębę jak stłuczona i posklejana do kupy donica – skwitowała z szerokim uśmiechem terapeutka. Zamurowało mnie. – Co sobie, kurwa, myślałaś? Że ktoś ci uwierzy w tę nieszczęśliwą miłość? Że ktoś się nad tobą rozczuli? Daruj sobie! Ja ledwo ci wierzę, a co dopiero oni? W twoim przypadku miłość trwa tak długo, jak długo w nią wierzysz. Gdy przestałaś, to się zakończyła, proste, ty tępa su…
To już było przekroczenie granicy. Wpadłam w panikę. Nie dałam jej dokończyć tego słowa. Wstałam i pięścią rozbiłam lustro, przed którym siedziałam. Odłamki cudem ominęły moją zharataną twarz, zaś terapeutka zniknęła bez śladu.
Ulżyło mi. Ale tylko na chwilę.
Po minucie do pokoju sto siedemnaście wpadł doktor z maseczką na twarzy i teczką w ręce.
– Pani Kamila Majewska, tak? – Skinęłam głową, trzęsąc się jak osika. Spojrzał na odłamki lustra. – Można się tego było spodziewać… Dobrze, że nic się pani nie stało. Proszę za mną, czas na kolejną dawkę leków. Jak się pani czuje, pani Kamilo?
Jeszcze się z tobą policzę, powiedziałam w myślach do samej siebie, idąc za doktorem Danielem.
Małgorzata Poręba
Redaktorka sekcji prozy
Ukończyła licencjat ze sztuki pisania, jest w trakcie studiów magisterskich z twórczego pisania i marketingu wydawniczego. Próbuje swoich sił w rymowanych bajkach dla dzieci, ale przede wszystkim zajmuje się prozą, wplatając w swoje teksty sporą dawkę poczucia humoru. W przyszłości chciałaby pisać powieści młodzieżowe z gatunku szeroko pojmowanej fantastyki (jedna taka już się tworzy). Prowadzi też poetyckie konto na Instagramie (@wierszykowniaa). W ramach hobby lubi czasem porysować.
Znajdziesz mnie w:
www.wierszykidladzieci.pl/poreba/
www.bajkowypodcast.pl/potega-wyobrazni/