Uczucie

 

Pamiętam, jak wracaliśmy tamtego dnia z plaży. Największym sentymentem darzę to konkretne uczucie, które pojawia się po całym dniu spędzonym nad morzem. Kiedy wracasz do mieszkania, dopada cię wrażenie, jakby cały ten pot, klejący się do resztek balsamu, piach i sól wżarły się pod twoją skórę na dobre. Zamieszkały gdzieś pomiędzy zasiedlającymi ciało bakteriami i absolutnie nic, nawet przypływ, ulewa, czy nadchodząca noc, nie byłoby w stanie pozbawić cię tego uczucia. Dziwacznego poczucia przynależności do konkretnego miejsca i czasu.

W rzeczywistości jednak zawsze wystarczy prysznic.

Po kąpieli przychodzi zmęczenie. Tamtego dnia również się pojawiło. Wyszłam spod prysznica w piankowych, rozmokłych japonkach, nie zwracając uwagi na zalegający na podłodze piach. Nasi lokatorzy zostawili na półce przy lustrze szczoteczki. Jedną bambusową, zadbaną, drugą wykonaną z czerwonego plastiku, o wściekle rozdwojonym włosiu. Wyobraziłam sobie szorującego zęby hipisa – tego, który ostatnio mi się śnił, hipisa na wakacjach – krzywdzącego swoje delikatne dziąsła ostrym i pospiesznym szczotkowaniem. Po minucie wyplułby resztki śliny wprost do zardzewiałego odpływu umywalki, mając w dupie zarówno nieprawidłowo przeprowadzoną higienę ust, jak i rozrzedzoną przez pianę krew. Na co dzień być może przypomniałby sobie te wszystkie reklamy, w których producenci grożą zapaleniem dziąseł lub utratą uzębienia, ale urlop rządzi się innymi prawami i innym gospodarowaniem czasu.

Wróciłam do pokoju i powiedziałam, że jestem trochę zmęczona. To jednak był dobry rodzaj zmęczenia, taki, po którym ma się ochotę na więcej. Wcisnęłam się na parapet, a on podał mi zaparowaną od środka butelkę Muszyny.

– Jest dobra – zapewnił, śmiejąc się, gdy mimo wszystko powąchałam wodę. – Idziemy?

Wieczorem miasto pachniało inaczej. Ten zapach niósł ze sobą senność, którą zwykle rozwiać mogła tylko ciekawa rozmowa albo półlitrowe piwo. Ostatecznie kupiliśmy jeszcze butelkę cydru i wyjątkowo obrzydliwe, rozmiękłe gofry. Spacerująca brzegiem morza para karmiła piszczące mewy, a ja wyobrażałam sobie zalegające w przełyku ptaka ciasto, pęczniejące i odbierające mu możliwość oddechu.

– Wygodnie? – zapytał, kiedy rozłożyłam się na piasku. Piasek zażarcie wgryzał mi się w skórę, nadal przyjemnie ciepły od prażącego tygodniami słońca.

– Mogłabym tak zasnąć.

– To śpij.

Ale nie chciałam marnować czasu na sen; wolałam wypić kolejne piwo, zjeść jeszcze jednego, tym razem chrupiącego gofra, popatrzeć na wodę, mewy i ludzi, a na tych ostatnich jak zawsze trochę się powkurwiać, bo nic nie wzbudzało we mnie tak sprzecznych uczuć jak ludzie.

Na usta cisnęły mi się frazy: czuję się dobrze, czuję się szczęśliwa. Bałam się jednak, że zabrzmi to sztucznie, bo w końcu po co mówić o czymś, co w danym momencie jest tak oczywiste?

Zamiast tego zamknęłam oczy.

– Kojarzysz to uczucie, kiedy wracasz po całym dniu z plaży?

 

Kinga Paterak

Choć absolwentką sztuki pisania jest zaledwie od zeszłego roku, pisze odkąd tylko pamięta. Swoje pisarskie próby najczęściej wyraża w formie prozy, codziennie starając się odnaleźć odpowiednie słowa na otaczającą ją rzeczywistość. Miłośniczka zarówno astronomii, jak i astrologii, a także ciemnego piwa i czarnego humoru. Dziewczyna o wielu twarzach, przez znajomych najczęściej wołana po nazwisku.