Konfrontacja

 

2015

 

Wyjeżdżając trzydzieści pięć lat temu, nie spodziewała się, że wróci dopiero na pogrzeb swojego syna. Przemierzyła hol lotniska, pośpiesznie mijając ludzi. Zapomniała o zmęczeniu kilkunastogodzinnym lotem. Starała się iść szybkim krokiem, pomimo zesztywniałego, starego ciała. Gdy zbliżała się do umówionego miejsca, była zdenerwowana, spocona i zdyszana.

Próbowała wypatrzeć w tłumie mężczyznę, którego porzuciła. Czasami o nim myślała, lecz z biegiem lat coraz rzadziej. Nieraz zastanawiała się, jak potoczyłoby się ich wspólne życie, gdyby wtedy do niego wróciła. Czasami, gdy jechała metrem, jadła samotnie kolację, wybierała się na długie, niedzielne spacery, znienacka uderzały w nią wspomnienia, urywki scen, rozmów i gestów. Przypominała sobie nic nieznaczące sceny z ich krótkiego, wspólnego życia – chwile, gdy leżał na wersalce, a jego długie, silne ciało odprężało się po dniu ciężkiej pracy. Lub gdy siedział przygarbiony przy kuchennym stole, zapalał skręconego papierosa i siorbał herbatę Yunnan ze szklanki w czerwonym koszyczku. Albo kiedy spocony i opalony kładł się obok niej o zachodzie słońca pod stogiem siana.

 

Minęło tyle lat, odkąd widzieli się po raz ostatni. Wtedy był mężczyzną w sile wieku. Wokół jego oczu pojawiały się dopiero pierwsze zmarszczki, a w jego bujnej, ciemnej czuprynie nie było śladu siwych włosów. Mimowolnie przypomniała sobie mężczyznę, z którym spędziła dziesięć lat swojego życia. Z którym nie łączyło ją nic, prócz małżeńskiej przysięgi złożonej w obecności Boga. Był dla niej obcy, gdy wstawali rano i gdy kładli się wieczorem spać, a on zasypiał wtulony w jej ramię. Teraz był starcem, zgarbionym przez ciężar trosk.

Zobaczyła go. Jego wygląd sprawił jej ogromny ból. Był wielki, przygarbiony i brzuchaty. Szedł ciężkim krokiem, ze zbolałą miną. Jego skóra miała ziemisty, niezdrowy odcień. Zaokrąglone ciało straciło dawny wigor i muskulaturę. Miał przerzedzone, siwe włosy, obwisłe policzki i twarz napuchniętą od nieprzespanych nocy. Lecz oczy wciąż miał takie same, jak ten wysoki chłopak z przeszłości, który palił mentolowe zefiry i jeździł czerwonym fiatem. Nadal, od ponad trzydziestu lat, nosił gęstego wąsa, który zakrywał górną wargę. Głębokie bruzdy zmartwienia rysowały się na jego czole. Wyglądał na człowieka pogrążonego w rozpaczy, złamanego nagłą stratą.

Zrezygnowała z niego. Dzień, w którym wyjechała, był pierwszym dniem, kiedy mogła swobodnie zaczerpnąć powietrza. Porzuciła czułego i dobrego męża, małe dzieci, nowy dom i ziemię swoich przodków.

A teraz wróciła.

Przed dwoma dniami zadzwonił do niej w środku nocy. Dźwięk telefonu wybudził ją z lekkiego snu. Od lat dobrze nie sypiała. Sięgnęła po leżące na nocnej szafce okulary, a potem ostrożnie poszła do salonu. Pamiętała, że poczuła ogromny niepokój, gdy podniosła słuchawkę, w której usłyszała przejmujący płacz. Jej mąż, o którym starała się nie pamiętać, szlochając, wypowiadał imię ich najmłodszego dziecka.

„Marek, Marek, Marek…”.

 

Podeszła do niego powoli, ostrożnie stawiając kroki. Wyciągnęła drżące ramiona, którymi go otoczyła. Zamknęła go w słabym uścisku. A on, ku jej zdumieniu, odwzajemnił go z zadziwiającą, jak na jego wiek, siłą. Jej nieprzywykłe do czułości ciało zadrżało pod dotykiem jego ciepłych, dużych dłoni. Pogładził ją po włosach, a ona przylgnęła do niego.

– Sądziłam, że mnie nie poznasz. Zmieniłam się…

– Wszędzie cię rozpoznam.

Schylił się po jej walizkę, by po chwili, z cichym stęknięciem, wyprostować się. Mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę wyjścia. Zawsze chodził szybciej od niej i nigdy na nią nie czekał. Już na początku ich małżeństwa przyzwyczaiła się do widoku jego pleców. Wyszedł na parking i dopiero wtedy odwrócił się i upewnił, że podąża za nim.

 

Jechali w milczeniu. O czym można mówić po trzydziestu pięciu latach? Ich wspólna przeszłość nie miała nic wspólnego z teraźniejszością. Minęło całe życie, a oni zestarzeli się i dokonali już dawno najważniejszych wyborów, podjęli kluczowe decyzje względem ich samych i życia, jakie wiedli. Swoje najpiękniejsze lata mieli już dawno za sobą.

Od którego momentu miałby opowiedzieć jej swoje życie? Od momentu, w którym wyjechała? Czy od chwili, gdy zaczęła coraz rzadziej dzwonić? Czy od jego ostatniego listu, na który nie odpisała? Czy od dnia, w którym uświadomił sobie, że ona już nie wróci, że go porzuciła? Czy może od tamtej nocy, w której przyrzekł, że nigdy jej tego nie wybaczy?

A ona czuła, że nie miała prawa wypytywać go o życie jego i ich dzieci, choć była ciekawa, jak je wychował i na jakich ludzi wyrosły. Bardzo pragnęła, by przełamał ciszę. Chciała, żeby zaczął opowiadać o sąsiadach, dalekiej rodzinie lub znajomych. Chciała posłuchać, dowiedzieć się czegoś… lecz wynikało to tylko ze zwykłej, ludzkiej ciekawości, a nie z troski, żalu czy miłości.

 

Mężczyzna zatrzymał się przed zieloną bramą, a ona poczuła ucisk w piersi. Dom nad stawem. Zielona trawa była równo przystrzyżona, a przy płocie rosły fioletowe ostróżki, różowe malwy i różnobarwne mieczyki. Na podwórzu wybudowano altanę i dużą, drewnianą huśtawkę. Pod balkonem stała ławeczka. A świat wokół stawu zakrywały rozłożyste lipy, buki i brzozy.

Miejsce zyskało z upływem czasu uroku. Uśmiechnęła się na wspomnienie pierwszych lat, podczas których mieszkali na parterze, gdzie wykończone były tylko trzy pomieszczenia: sypialnia, kuchnia i łazienka. Dom zaczęli stawiać zaraz po ślubie, gdy ona miała jeszcze marzenia. Pragnęła dużej łazienki z wanną i przestronnego ogrodu, w którym mogłaby sadzić piękne, barwne kwiaty.

Mąż wybudował dla niej duży dom z czerwonej cegły. Wybudował go dla rodziny, o której marzył. Lecz ona wyjechała, a burzliwy okres lat 80. uniemożliwił jej powrót.

 

Nie zauważyła, jak trzęsą mu się dłonie, gdy kładł tacę z dwoma filiżankami. Usiedli pod balkonem, naprzeciwko siebie. Łokcie oparła na blacie ławy i zaczęła się przyglądać mężczyźnie. Miał zamglony wzrok, wspominał przeszłość. Niezdarnie upił łyk, kawa wyciekła z kącika ust i spłynęła na brodę, a potem kropelka spadła na koszulkę, brudząc biały materiał.

– Pamiętasz, jaki był malutki? – zapytał. – Taki drobniutki?

Głos drżał mu od emocji i wspomnień. Jego błękitne oczy zaszkliły się od łez. Odwróciła wzrok. Nie potrafiła znieść widoku płaczącego mężczyzny.

– Ciągle coś łapał lub robił sobie krzywdę – kontynuował. – A to spadł z drzewa, a to wylał na siebie wrzątek, a to włożył dłonie do ognia. Jego kolana i łokcie były jedną wielką raną.

Nie pamiętała tego.

– Był taki nieporadny. Z całej trójki to o niego bałem się najbardziej. Był taki słaby, taki wrażliwy, taki dobry… za dobry… za dobry na ten świat.

Jego głowa opadła, a z gardła wyrwał się żałosny skowyt. Przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić. Niezgrabnie wstała, podeszła do niego i mocno go objęła. A on, szlochając, oparł głowę na jej dużych piersiach, które niegdyś tak bardzo uwielbiał pieścić. Przemawiała do niego kojącym głosem, jak to robiła za każdym razem, gdy budził się z krzykiem, zlany potem. Głaskała go po przerzedzonych włosach, a on kurczowo trzymał ją za garsonkę, jakby się bał, że w każdej chwili może znowu odejść. Przyjęła jego smutek i ból, tak jak wtedy, gdy byli jeszcze razem. Zajęła się nim z oddaniem i czułością, tak jak wtedy, gdy dzieci wysysały z niej wszelkie siły i emocje, a on o nic nie pytał. Nie interesowało go, dlaczego ma taki pusty wzrok, dlaczego tak wolno bije jej serce i dlaczego ma tak zimne dłonie, gdy go dotyka.

Zajęła się nim jak dobra żona, którą kiedyś była.

 

Marlena Mitka

Menadżerka Szpola

Perfekcjonistka z duszą pesymistki. Szybciej ją słychać niż widać. Miłośniczka dobrej literatury, czarnych kotów i smacznej kuchni. Specjalizuje się w krótkich formach prozatorskich. W swoich opowiadaniach stara się opowiadać o kobietach – ich pragnieniach, potrzebach, ograniczeniach i poszukiwaniu sensu życia. Jej twórczość skupia się też na relacjach międzyludzkich oraz codziennym życiu zwyczajnych ludzi. Często nawiązuje do ważnych historycznych wydarzeń, a tematyka jej utworów zazwyczaj koresponduje z życiem wsi i prowincją. Ceni twórczość Carlosa Ruiza Zafona, Lauren Groff, Joan Didion, Zeruyi Shalev, Chimamandy Ngozi Adichie.