Like

Szedł przed siebie, a im bardziej oddalał się od ulicy, tym ciemniejszy wydawał się świat. Wyszedł z małego zagajnika, który teraz oddzielał go od cywilizacji. Nie była to najbardziej restrykcyjna forma samoizolacji, ale w tym momencie Adam nie słyszał już żadnych jęków ulicy, a światło latarni zostało całkowicie zastąpione światłem księżyca, także o mieście kilometr za jego plecami świadczyła już tylko łuna jaśniejąca nad drzewami.

Po lewej minął łagodny spadek terenu, za którym rozpościerała się dolina. Było to ulubione miejsce wiosennych schadzek zakochanych, bo łąki i lasy były tak samo ciche jak kwieciste, więc nic dziwnego, że sprzyjały amorom jak koc ciastu drożdżowemu. Dla Adama był to tylko punkt orientacyjny, który mówił mu, że już niedaleko.

Chwilę później ją usłyszał. Rzekę, a raczej rzeczkę, która opływała Świteź z trzech stron świata. W atlasach figurowała jako Świtezianka, miejscowi mówili na nią jednak Diablica. Nurt nie był szczególnie wartki, jak to bywa chociażby w górskich wąwozach, nie był też szczególnie głęboki. Może właśnie dlatego był tak zdradliwy i tak wiele osób spłynęło nim do ścieku historii.

Jeszcze kilkanaście lat temu rodzice straszyli dzieci topielcami, rusałkami i hordami innych leśnych mar, które mogłyby wciągnąć beztroskie berbecie pod wodę. Adam również słyszał te historie, teraz jednak był już dwudziestoletnim mężczyzną i wiedział, że to nie żadne duszki topią ludzi. Robi to alkohol, który wypełnia żyły ludzi wracających po nocy z barów. W cieniu nocy wystarczy jeden fałszywy krok i już ląduje się w wodzie, z której podnieść się nie sposób. Śmierć następuje szybko. Gdy tylko płuca wypełnią się wodą, traci się przytomność, a potem ducha. I to jedyny duch, o jakim można mówić nad tą wodą.

Zdarza się faktycznie, że fale wypłukują życie również z ciałek dzieci i młodzieży, które to wcale alkoholem przesiąknięte nie są. W ich żyłach płynie jednak nadmiar innej substancji, jednego z najbardziej niebezpiecznych i trujących środków psychoaktywnych. Kortyzolu. Nadmiar tego hormonu często rzuca młodymi w odmęty zimnej wody. Czasem są inne przyczyny, takie jak lęk, smutek. Czasami na dno ciągną je ich własne problemy, których udźwignąć nie sposób. Czasem nie mogą wrócić na brzeg, jak gdyby ten niewidzialny sznur, krępujący ich uczucia, wiązał skutecznie też ręce i nogi. Tak więc można powiedzieć, że to nie utopce budzą strach i lęk, ale strach i lęk tworzy topielców.

Adam nie dbał o to. Zresztą umieranie tamtych ludzi kompletnie go nie obchodziło.

Most był już niedaleko. Stara, zabytkowa budowla przestała już pełnić rolę głównej arterii wśród traktów do Świtezi. Most świętej Genowefy się do tego nie nadawał. Był zbyt wąski i niebezpieczny. Był też zbyt stary, by go przebudować. Teraz był tylko lichą atrakcją na trasie coraz rzadszych spacerów mieszkańców pobliskiego miasteczka.

Księżyc wzeszedł już wysoko, a nigdzie w pobliżu nie rosło drzewo, które zasłaniałoby jego srebrne światło. Adam widział przed sobą murowaną przeprawę. Poręcze oddzielające podróżnych od czarnej, bystrej wody z pewnością już dawno przegniły. Będzie musiał uważać, a zamierzał spędzić przy nich trochę czasu.

W końcu wszedł na most. Wybrukowana nawierzchnia była śliska od rosy i wilgoci płynącej tuż obok rzeczułki. Adam stawiał kroki ostrożnie, ale przez lekkie nachylenie drogi poślizgnął się dwa lub trzy razy. Nie liczył. Był jednak pewien, że ostatni poślizg trafił mu się, gdy był dokładnie w połowie przeprawy.

Nogi rozjechały mu się, jakby odpychał się na deskorolce. Desperackimi ruchami ramion próbował jeszcze utrzymać równowagę lub chociaż uchronić się przed szpagatem. Jednak ciężar jego ciała zwyciężył. Zatrzymał się dopiero przy balustradzie, którą przy okazji uderzył łokciem. Słychać było głuchy trzask. Adam poczuł ból i bał się spojrzeć w stronę, skąd docierał, nie chcąc zobaczyć złamanej kości. Jednak dźwięk pęknięcia wydało spróchniałe drewno, którego odłamki spadały właśnie do wody. Chłopak nie spodziewał się ich więcej zobaczyć i, prawdę mówiąc, byłoby mu to obojętne, gdyby razem z nimi w wodzie nie wylądował również jego telefon.

– Cuuudownie – powiedział, złapał się za głowę, zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów.

Wtem zerwał się wiatr. Słychać było zawodzenie puszczyka. Adam, upadając, poczuł jak kurczą mu się wszystkie mięśnie, a pod koszulką robi mu się nieprzyjemnie gorąco. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Otulał go chłód. Tak zimny, że aż śnieżny. Widział tę biel wyraźnie, przed sobą.

– Prawda? – Głos był równie zimny, jak niosące go powietrze.

Adam podniósł ostrożnie wzrok, jak gdyby gwałtowny ruch miał sprowokować czyhające na niego zwierzę.

Stała przed nim kobieta. Spod białej, zwiewnej szaty widać było, że jest bosa, a zgrabne nogi wiodły do płaskiego brzucha. Adam nie mógł uwierzyć własnym oczom. Żałował jedynie, że włosy kobiety były jasne, prawie białe. On wolał czarnulki.

– Co się tak gapisz jak świnia w niebo? – kontynuował głos, a Adam zmarszczył brwi na te słowa. – A zresztą, zawsze się gapicie. Weź chociaż wstań, chłopie.

Chłopak nie przywykł do słuchania takich poleceń, ale nie zamierzał też spędzać nocy, leżąc na bruku w zapomnianej przez ludzi głuszy. Gdy się wyprostował, zauważył, że kobieta przed nim jest tego samego wzrostu, co on. Szyję przystroiła czerwonymi jak krew jarzębiny koralami, włosy zaś – wiankiem z wodnych kwiatów. Jakiś jeden kosmyk cały czas uciekał spod plątaniny łodyżek. Adam miał ochotę go poprawić, udało mu się to jednak przezwyciężyć.

– Cześć – powiedział, gdy już się wyprostował.

– Cześć – odpowiedziała kobieta, przyglądając mu się uważnie

Nie była to najżywsza rozmowa, jaką zdarzyło mu się prowadzić. Starał się pozbierać myśli po niespodziewanym pojawieniu się dziewczyny. Zastanawiał się, od czego zacząć. Jego wzrok krążył nerwowo to tu, to tam. Częściej tu niż tam. Miał wrażenie, że biała szata dziewczyny to tylko cienka narzuta, która nie kryje zbyt wiele, ku wielkiej jego radości. Była jak zrobiona z mgły próbującej ukryć poranne słońce.

– Nimfa? – zapytał ,wciąż nie mogąc oderwać od niej oczu.

– Człowiek? – odparła, kładąc pięści na biodrach.

– Słucham?

– To ja słucham. – Uniosła lekko głos. – I uszom nie wierzę. Nie wolałbyś zacząć od imienia? Albo „dobry wieczór”, jak normalni ludzie? A ty od razu wchodzisz w biologię.

–Zapytałem cię o coś – przypomniał, choć musiał przyznać, że jej opór był pociągający.

– No i?

– No i odpowiedz –wycedził Adam.

– Po co? – Kobieta wzruszyła lekko ramionami. Może nawet urosła kilka centymetrów.

– Bo cię zapytałem.

– Będziesz tak całą noc?

– Mów – powiedział spod zmarszczonych brwi, jak gdyby przesłuchiwał ją na komisariacie lub w średniowiecznym trybunale. Wiedźma.

– Im więcej mi rozkazujesz, tym bardziej oddalasz się od swojego celu – upomniała go.

Pierwszy raz pomyślał, że to nie on prowadzi tę rozmowę, a robią to wspólnie. Nawet to było sporym ukłonem w jego stronę, bo póki co to ona tu rządziła.

–Nie – odrzekł, zaplatając ręce na piersi. – Wiem, że tu mieszkasz. Słyszałem o tobie. Pytam, za kogo się uważasz. Rusałka? Strzyga? Północnica? Napoleon?

– Czy ja ci wyglądam na niegroźnego demonka, co pierze ciuchy w rzece, żeby chłopy mogły się pogapić? – Jej czoło zmarszczyło się, a poświata wokół drżała. Adama omiatał coraz większy chłód. Nic nie odpowiedział. – O nie, nie milcz tak długo. Zacznij myśleć mózgiem.

– No to mówię. – Chłopak poprawił skrzyżowane ramiona, co miało dodać mu otuchy i ciepła. – Rusałka jesteś.

Kobieta patrzyła na niego tępym wzrokiem. Jej twarz nie wyrażała już żadnych emocji, a przynajmniej Adam nie umiał nic z niej wyczytać. Za to czerwień korali była hipnotyzująca, jakby znała odpowiedź na tak wiele pytań…

– No to mówię. Głupi jesteś.

– Nie mów tak do mnie. – Adam uniósł wyprostowany palec na wysokość swojej czerwieniejącej twarzy i zwrócił go w kierunku zjawy.

– Adasiu, Adasiu. Jesteś u mnie, chłopcze. – Głos kobiety stał się płaski, jakby nagle zmęczyła ją rozmowa.

– Skąd znasz moje imię, rusałko? – Z mieszanki jego wzburzenia i zdziwienia zrodził się strach.

– Z patostreamów – odparła. – I rusałką była twoja babka. Czy ja tańczę teraz nago na łące albo coś takiego? Chyba w twojej wyobraźni. – Adam na ułamek sekundy szerzej otworzył oczy. Miał nadzieję, że tego nie zauważyła – Zresztą, wiem, że masz w kieszeni listek piołunu. Już lekko zwietrzały, jeśli mnie pytasz o zdanie. I tak gdybym była tą całą rusałką, to bym tu do ciebie nie podeszła.

– Niby czemu? Jesteśmy przy rzece. – Chłopak uniósł brwi.

– Nie zamierzam teraz prowadzić lekcji.

– Więc jesteś Biedą? – zgadywał dalej, ale starał się brzmieć pewnie

– Więc jesteś idiotą? – Adama zmartwiło, że teraz już może odczytać emocje z jej głosu. – Bo co? Bo mam trochę bledszą skórę? Jestem bogunką, nieuku.

Whatever. – Wymagało to od niego sporo trudu, ale miał nadzieję, że zjawa uzna ten ton za całkowicie lekceważący, co zbije ją z tropu i pozwoli odzyskać kontrolę nad sytuacją.

– Adasiu, bo się pogniewamy – powiedziała czule, jak do dziecka, które nie chce zjeść obiadku. – Oboje liczymy na ciekawą noc, a ty robisz wszystko, by absolutnie nie była przyjemna.

Adam starał się ukryć uśmiech, który przebijał mu się na usta. Miał nadzieję, że oboje myślą o tym samym.

– Źle zaczęliśmy. Mam na imię Adam – powiedział, wyciągając przed siebie dłoń i cały czas się uśmiechając.

– Marry – Zjawa zignorowała gest chłopaka, a ten zaraz opuścił dłoń.

Stali tak przez chwilę. Patrzyli na siebie. On wyobrażał sobie, jak przynosi do domu ten mgielny szlafroczek na pamiątkę. Jak udostępnia film z tej nocnej wycieczki. Ona też sobie coś wyobrażała, ale nie potrafił zgadnąć co. Zresztą był zbyt zajęty własnymi myślami.

– To co – przerwał ciszę Adam, a Marry skrzywiła się, bo wolała nasłuchiwać puszczyka niż intruza – dostanę coś za uratowanie ciebie?

– Talon na balon – parsknęła.

– Nie jesteś mi wdzięczna, że cię wybawiłem?

– Nie „wybawiłem” tylko „wywaliłem”, to po pierwsze, i nie „cię” tylko „się”

– Co? – Ponownie uniósł wysoko brwi. Bogunka miała wrażenie, że w końcu zmienią się w nocne ptaki i odlecą w głąb lasu.

– Echo. Leśne echo.

– Leśne licho – powiedział z małym uśmieszkiem.

–Ćśśś. – Marry doskoczyła do niego, aż jego ciało przeszył dreszcz. – Nie wywołuj go tutaj. Sławek jest ostatnio nie w humorze.

– O co ci w ogóle chodzi, kobieto? – Powiedział nieco głośniej i piskliwiej, niż zamierzał. – Słyszałem, że pod mostem w lesie mieszka jakaś świruska, ale teraz już przesadzasz.

– Ktoś tu się za słabo uderzył w głowę, upadając.

– Nic mi nie jest i nie kwestionuj więcej mojego rozumu – powiedział stanowczo, a jego szczęka napięła się niebezpiecznie.

– Czego? – zapytała kpiąco.

– Rozumu.

Marry opadły ręce. Roześmiała się. Śmiała się dłużej i głośniej, niż w opinii Adama wypadało. Cóż, w jego opinii w ogóle nie wypadało się śmiać, szczególnie z niego, ale i tak dziewczyna ewidentnie miała coś z głową.

– Nie jestem, jak to nazwałeś, świruską – powiedziała w końcu. – Jestem bogunką, mieszkam tu, żyję dłużej niż mógłbyś myśleć i widziałam więcej, niż ty możesz pojąć.

– Coś takiego – powiedział z przesadnie udawanym niedowierzaniem – A ja słyszałem, że jest zupełnie inaczej. Podszywasz się pod martwą dziewczynę, co dawała kosze na prawo i lewo.

– Och, proszę cię. I co jeszcze? – Chłopak nie wyczuł dodatkowego chłodu w jej głosie.

– I że spotkała cię zasłużona kara – powiedział.

–To nie prawda, lecz brednie i puste słowa – powiedziała stalowym głosem.

– Chyba trafiłem – uśmiechnął się.

– Tak, pusty łeb. – Marry wzięła głęboki wdech, jej blade oblicze poszarzało, a skóra odbijała coraz więcej czerwonego blasku korali. – Bo co? Kobieta to tylko rodzenie dzieci i sprawianie uciechy mężczyźnie? No proszę cię. Zła Ewa dała dobremu Adamowi owoc i teraz zasługuje tylko na ból i usługiwanie? No biedactwa z was. Otóż nie.

– Chyba jednak tak – odparł. – Gdybyś czytała cokolwiek, zamiast słuchać tylko lamentów rozwydrzonych dziewczynek, to byś to rozumiała.

– Otóż nie. – Marry doskonale wiedziała, o czym mówi. – Cieszę się bardzo, że mężczyźni się zakochują. Ale odwróćmy sytuację. Tak samo jak mają prawo się zakochać, tak samo mają prawo do niezakochiwania się. Nieposiadania dzieci, rodziny, partnera, partnerki, kredytu hipotecznego. To samo może kobieta.

– A wiesz, co ja myślę? – zapytał raczej sam siebie niż ją. – Działasz wbrew naturze i przez to cierpisz. Jeśli jesteś człowiekiem, jak wskazuje logika, to obłąkanie jest twoją karą. Jeśli nie jesteś, to to samo w sobie jest karą.

– Miło, że w końcu uznałeś kobietę za człowieka. To chyba twój pierwszy raz.

– Chyba ty – odparł.

– Naprawdę nie wiem, dokąd zmierza ta dyskusja. Im bardziej próbuję rozmawiać, tym bardziej się z tobą nie da – powiedziała i zaczęła lekko się oddalać.

– Słuchaj. – Adam upewnił się, że Marry rzeczywiście słucha. – Zacznijmy od początku, bo widzę, że inaczej się nie da. Przyszedłem tu, żeby nagrać z tobą krótki film. Ja będę udawał, że się boję, a ty, że jesteś straszna. Zgoda?

Marry przewróciła oczami i głęboko westchnęła.

– Oczywiście, że to wiem. Wszystko masz na telefonie.

– Miałem. Telefon śpi z rybami.

– Nie będziesz mi wody zaśmiecał. – Marry trzymała w dłoni telefon Adama. Nie wiadomo skąd, ale chłopak był pewny, że to on.

– Oddaj – powiedział stanowczo.

– Wrzuciłeś go do mojej rzeki. Oddam ci go, ale potem. – Twarz bogunki rozświetlił blask ekranu.

Adam zrobił krok w jej stronę. Tyle wystarczyło, by znów stracił równowagę i ponownie przytulił brukowaną nawierzchnię. Próbował się podnieść, ale nie potrafił. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa.

Marry nawet nie drgnęła. Jak gdyby nigdy nic, przeglądała kolejne foldery i aplikacje. Przewijała zdjęcia, niektóre usuwała, wchodziła na media społecznościowe, a Adam mógł tylko mruczeć z wściekłości.

– Tak jak myślałam. – Spojrzała na niego w końcu – Jesteś taki głupi przez to, co czytasz.

– Mówisz jak stara baba. – Adamowi wróciła władza nad językiem, ale nadal nie mógł się poruszyć.

– Nie. Chyba, że to miał być komplement. Aczkolwiek słowo „wiedźma” jest nieco bardziej na miejscu – zauważyła.

– Stara, popieprzona baba!

– Stary to jest ten twój guru. To on ci tłumaczy życie?

– Sam umiem myśleć – powiedział dumnie.

– Czyli mam rację. On też tak pisze. No nic – powiedziała, a las wypełnił się światłem lampy błyskowej. – Będziesz miał na pamiątkę. Dla pewności od razu wrzucę to na twoje stronki, żeby inni też ci przypominali, jak to ośmieszyła cię kobieta. Świruska z bagien.

Adam nadal nie mógł się poruszyć, do tego znów nie potrafił się odezwać. Coraz mocniej bolała go szczęka od usilnych prób zabrania głosu, a i przez to, że złość tak mocno ją ściskała.

Wtem ich uszu dobiegł dźwięk dzwonów i trzask drewna uderzającego o drewno. Adam wzdrygnął się. A więc w końcu mógł się poruszyć. Będzie musiał działać szybko, by mieć jeszcze szansę złapać Marry i zaprowadzić to dziwadło do świata cywilizacji.

– Poczekaj. – Bogunka doskonale wiedziała, o czym chłopak myśli. – Wytłumaczę ci zasady. W końcu, jak to mówią? Nasza cywilizacja, nasze zasady. Nie martw się, to proste i w swej prostocie piękne.

Marry przeszła kilka kroków i stanęła za Adamem. Teraz chłopak jej nie widział, za to czuł jej lodowatą obecność i był przekonany, że nie będzie mógł wrócić do domu, dopóki nie spełni warunków zjawy i nie ustąpi mu ona drogi.

– Skoro wierzysz tylko w siebie, będziesz zdany tylko na siebie. – Adam po raz pierwszy w życiu poczuł się bardzo samotny, a do tego zaczynał się bać. – Chciałeś, żebym cię postraszyła. No cóż, dobrze. Mam ochotę się trochę zabawić, a więc… uciekaj.

Adam nie namyślał się długo. Chwilę później słyszał już tylko śmiech gdzieś za swoimi plecami, a przed nim coraz wyraźniej słychać było bicie dzwonów.

 

 

Krzysztof Sroka (on/jego)

Szef sekcji Facebooka

Studiuje twórcze pisanie i marketing wydawniczy. Z wykształcenia dziennikarz. Interesuje się komunikacją, marketingiem, a przede wszystkim – pisaniem. W „Szpolu” pisze, zajmuje się stroną internetową i Facebookiem. Wolny czas oddaje kotom i fotografii.

 

[1] Na podstawie To lubię A. Mickiewicza