Rozkład duszy

Widuję ją codziennie, jak podchodzi do tych okien, odsuwa i zasuwa zasłony. Tak o, bez żadnej konkretnej przyczyny. I patrzy tymi swoimi podkrążonymi oczami na świat, którego dla niej nie ma. Wyciąga te cienkie, miętowe papierosy i ćmi je subtelnie, zachowując niejakie pozory, że nie jest uzależniona od nikotyny. A kosz zapełniają tylko puste pudełka. Już się z tym nie kryje. Po co? Tyle dróg, a wszystkie zmierzają ku końcowi.

Znowu jakaś taka chudsza się wydaje. Żebra zaraz jej skórę przebiją, a biodra w sumie  nie lepsze. To ta chwila, gdy gra w kości nabiera nowego znaczenia. Żywy okaz anatomiczny. A ciągle myśli, mówi, że może być lepiej, może być mniej. Może te parę kilo w dół. Bo ciągle za dużo. Nikt nie zauważy – prócz niej, rzecz jasna. Ona widzieć musi, ona musi czuć. Czuć, że jest jej mniej, że jej ubywa. Ale… subtelnie, nie gwałtownie. Tak o, z miesiąca na miesiąc. Nikt nie zauważy, prócz niej. Ona MUSI. Głód to prawie obce określenie. Gdzieś, podążając tą drogą, zatracił się i stłumił. Na siłę? Poranek – kawa i papieros. Wyśmienite śniadanie mentalnej anorektyczki.

Idiotka. Sięga po puszkę, butelkę, wszystko, co ma pod ręką. Idiotka. Myśli, jest przekonana, że tak będzie łatwiej. Zalewać cholerne smutki cholernym alkoholem w równie cholernej samotności. Zwyczajna ucieczka. Przed innymi, przed bólem, przed sobą. Burza w otoczce obłudy. I ta burza trwa i ciągnie się dniami, aż gdzieś w głowie… no właśnie – głos, myśl, sumienie? Ona sama nie wie. Snuje te rozważania przy lampce bądź butelce. Później drży, cała biała, z pustym żołądkiem, kiedy wszystko schodzi. Postanawia wytrzeźwieć. Po długich dniach. Dniach z butelką.

Nie biorę, nie biorę. Nigdy. Nigdy nie wezmę. Dziś jest gorzej, dziś umiera. Dziś nie ma zasad, dziś nie ma nic. Jedna za mało. Pierwszy raz. Dwie. Nie naraz, spokojnie. Odstęp czasowy – parę minut. I widzę ją, jak biega szalona, i słyszy dokładniej, i widzi lepiej, i tylko te oczy takie jakieś wielkie. Chyba czuje się szczęśliwa, chyba gdzieś te łzy jej się znowu leją, znowu rozpacza, znowu szlag wszystko trafia. Idiotka. Myśli, że zaćpa ten ból, który codziennie ją  rozsadza i rozrywa. Świat nie zniesie jej w kawałkach. Świat nie może już znieść JEJ.

***

Zrobimy EKG, nerwica, tu recepta. Kiedyś. Lata temu. Tak się zaczęło. Ziołowe te tabletki  chyba miała. Takie nic. Pamiętam, jak nadużywała. Ciekawa.

Depresja. Stany lękowe. Myśli samobójcze. Tu recepta. I wracała. Do domu. I krew ją rozsadzała. Pomagała jej, że niby za dużo jej miała. Czasem upuszczała. Wszystko, co ostre, było jak kochanek. Choć trochę brutalny. Rozszarpywał jej ręce, po kilka razy, te blizny i strupy na nowo. Nie chciał dać o sobie zapomnieć. Typowy, zaborczy, nie chciał jej nikomu oddać. Chciał tylko dla siebie, i tak zamykał w sobie na długie lata. Skrywała go pod chustami, by był tylko jej. Długie lata rozwijała tę toksyczną „miłość”. Nie mogąc się uwolnić.

***

Widuję ją codziennie, jak podchodzi do tych okien. Odpala blanty, cienkie papierosy, łyka prochy, te dobre i te złe, przechyla butelki (pociętymi rękami).

Widuję ją codziennie, jak patrzy na mnie z lustra.

 

***

Patrzę w lustro. Nienawidzę tej osoby. Chyba drapię twarz, nie pamiętam. Na pewno uderzam w lustro pięściami. Nie rozbija się. Ona, ta w lustrze, nie powinna żyć. Jest zła, jest beznadziejna, jest nikim. Biorę przepisane mi leki i popijam dużą ilością wódki. Może nareszcie coś się stanie…

 

  Daria Chowaniec

Uwielbia „pisać emocjami”. Wrażliwa dusza, która stara się pokazać, że nie należy wstydzić się swoich emocji a wręcz należy je z siebie wyrzucać na wszelkie możliwe sposoby. Porusza głęboko skrywane uczucia i myśli. Lubi próbować nowych rzeczy. Uważa, że w życiu trzeba mieć co wspominać. Miłośniczka dobrej kawy i zwierząt.