Mansplaining, czyli o tym, jak mężczyźni objaśniają nam świat

Na tle ostatnich wydarzeń, związanych między innymi ze Strajkiem Kobiet, w polskiej publicystyce zaczęło się odznaczać pewne zjawisko. Nagle wielu polityków postanowiło nadać sobie miano ekspertów od kobiecego ciała, od tego, jak kobieta powinna się zachowywać w poszczególnych sytuacjach, co powinna mówić, a czego nie. Bo przecież nie wypada jej głośno przeklinać i domagać się swoich podstawowych praw. Jest to przejaw mansplainingu w całej swej okazałości. I choć był on widoczny zarówno w popkulturze, jak i w debacie publicznej już od dawna, wydaje mi się, że trudno obecnie o bardziej jaskrawy przykład.

Lecz czym w zasadzie jest mansplaining? Termin ten pojawił się w eseju Rebekki Solnit Mężczyźni objaśniają nam świat, a punktem zapalnym do jego powstania była sytuacja, w której uczestniczyła sama autorka. Otóż pewnego dnia została ona zaproszona na przyjęcie, podczas którego wdała się w dyskusję z pewnym mężczyzną. Chociaż „wdać się w dyskusję” to w tym wypadku za dużo powiedziane, ponieważ ów mężczyzna nawet nie pozwolił jej dojść do słowa, tak bardzo pragnął opowiedzieć jej o książce, której – jak się później okazało – nawet nie przeczytał. Mimo to, usilnie próbował ją przekonać, że jest prawdziwym znawcą tematu w niej poruszanego. Sama Solnit w trakcie trwania tego monologu zorientowała się, że prawdopodobnie chodzi o książkę, którą sama napisała, co też wprawiło ją w konsternację. Jakim cudem w podobnym czasie mogły powstać dwie publikacje o tej samej tematyce? Dopiero po jakimś czasie jej przyjaciółka Lucy uświadomiła jej ironiczność całej sytuacji – oto obcy mężczyzna usiłuje zreferować książkę autorce, która siedzi przed nim. Tym samym Solnit po raz kolejny wzięła udział w sytuacji, w której to mężczyzna próbował objaśnić jej świat. Opowiedzieć o jej własnej pracy i doświadczeniach, nie mając na względzie tego, że ona również może wnieść coś wartościowego do dyskusji.

Ktoś może machnąć na to ręką i powiedzieć: śmieszna wpadka, zwykłe niedoinformowanie. Ale jeśli przyjrzymy się głębiej temu zjawisku, okaże się, że po prostu jedna ze stron zawsze będzie przekonana, że ma do opowiedzenia więcej, aniżeli osoba, którą chce „splainingować”. Przy czym nie zawsze jest to całkowicie świadome działanie, moim zdaniem wynika ono w dużej mierze z tego, jak jesteśmy wychowywani. Chłopcy już od małego umacniani są w kulcie siły, pewności siebie, nieumiejętności przyznawania się do błędu. Zaś dziewczynki uczy się tego, aby były pokorne i nie wychodziły przed szereg. W tym miejscu ktoś mógłby powiedzieć, że generalizuję, że przecież wśród mężczyzn również występują jednostki bardziej nieśmiałe, tak samo, jak istnieją kobiety, które nie boją się głośno wyrażać swojego zdania. I oczywiście, jest w tym sporo racji. Ale pokłosia mansplainingu nie trzeba szukać daleko, wystarczy przyjrzeć się… własnym doświadczeniom.

Na przestrzeni wszystkich lat nauki zdarzały mi się sytuacje, kiedy to na zajęciach moje koleżanki, które perfekcyjnie opanowały zadany materiał, rozpoczynały swoje wypowiedzi od słów typu: „nie jestem pewna, czy dobrze myślę, ale…”, „być może źle zrozumiałam tekst, ale…”, czy też całkowicie zaniechiwały prób odpowiedzi na pytania prowadzącego, mimo tego, że były przygotowane. Przyznam, że mnie samej przełamanie się i podejmowanie prób  zabrania głosu w dyskusji zabrało bardzo dużo czasu i wciąż bywa problematyczne. Czasem strach przed pomyłką okazuje się silniejszy. Zaś w przypadku moich kolegów tendencja była zupełnie odwrotna: nie bali się zabierać głosu, nawet jeśli oznaczało to zupełne odejście od tematu zajęć czy przyznanie się do tego, że nie byli przygotowani. Było to jednak znacznie milej widziane przez prowadzących. Zdarzyło mi się nawet uczestniczyć w sytuacji, w której uwagi koleżanki zostały kompletnie zignorowane, podczas gdy identyczne przemyślenia wypowiedziane przez kolegę, który sformułował zdania nieco inaczej, przy użyciu nieco bardziej wyrafinowanego słownictwa, spotkały się z entuzjazmem prowadzącego. Jest to niesamowicie frustrujące, nie tylko ze względu na widoczną stronniczość wykładowcy, ale też na fakt, że niewiele można w tej sytuacji zrobić.

Nie jest niczym przyjemnym, kiedy twój rozmówca chce na siłę udowodnić ci, że ma rację, nawet jeśli ewidentnie tak nie jest. Przecież on jedynie stara się wyjaśnić pewne kwestie.

Nie jest niczym przyjemnym, kiedy członek najbliższej rodziny wyraża swoją opinię odnośnie do twojego wyglądu i tego, co mogłabyś w nim naprawić. Bo przecież blizny potrądzikowe są brzydkie, może jakaś terapia laserem okazałaby się pomocna? Przecież to tylko wyraz troski.

Nie jest niczym przyjemnym, kiedy w pierwszym dniu nowej pracy szef z wielkim namaszczeniem wyjaśnia ci, jak działa drukarka i skaner. Przecież to nic takiego, tylko rutynowa procedura, służy wyłącznie temu, aby się upewnić, że nie zepsujesz sprzętu. Nawet jeśli do tamtej pory miałaś z nim do czynienia prawdopodobnie częściej, niż pracownicy biura.

W tego typu sytuacjach bardzo często pojawia się wewnętrzny konflikt. Z jednej strony czujemy się ugodzone, chcemy głośno zaprotestować. W głowie jednak wciąż pozostaje świadomość, że nie jesteśmy wystarczająco wysoko w hierarchii miejsca pracy czy też uczelni. Dlatego też, zgodnie z odebranym w latach szkolnych wychowaniem, nie powinnyśmy się odzywać.

Należy postawić w tym miejscu wyraźną granicę – nie ma niczego złego w dzieleniu się swoimi opiniami, przemyśleniami, czy w próbach przekonania drugiej strony do swojego stanowiska. Jest to coś dobrego, ale tylko tak długo, jak występuje równowaga w dyskusji. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy jedna ze stron nie pozwala drugiej dojść do głosu, bądź kiedy same wypowiedzi zaczynają odnosić się do tego, co nie powinno mieć znaczenia. W ten sposób Donald Trump postanowił odnieść się do wyglądu Hillary Clinton i tym samym podważyć jej kompetencje do kandydowania w wyborach prezydenckich. W serialu The Office szefowa działu firmy portretowana była jako pozbawiona uczuć karierowiczka, zaś wielu pracowników płci męskiej miało problem z uznaniem jej wysokiego stanowiska. Bohater filmu La La Land kwieciście opowiadał o tym, jak wspaniałym gatunkiem jest jazz i jak bardzo trzeba być ślepym, by nie dostrzegać jego potencjału, nie pozwalając nawet partnerce na wyrażenie bardziej rozbudowanej opinii. Minister edukacji postanowił wszem i wobec walczyć z otyłością wśród dziewczynek, gdyż jest to „palący problem”, a obcy człowiek jest w stanie skomentować nasz wygląd, styl życia czy poziom wiedzy, nie będąc do tego uprawnionym.

Dobrym przykładem jest tutaj chociażby Maggie Nelson, która w swojej książce Argonauci zastanawia się nad pozycją kobiety w roli ekspertki. Będąc w ciąży, autorka czyta książki mężczyzn, w tym też Winnicotta, twórcy terminu „wystarczająco dobra matka”. I tym samym przyłapuje się na tym, że to właśnie książki pisane przez mężczyzn znacznie bardziej do niej przemawiają, mimo że ciąża jest doświadczeniem kobiecym. Przypomina sobie również sytuację z dzieciństwa, kiedy to jej mama, oglądając prognozę pogody, zawsze wolała, gdy była ona pokazywana przez pana prezentera, ponieważ ten znacznie bardziej do niej przemawiał. To też pokazuje, że zaufanie do kobiet w pewnych dziedzinach jest mniejsze, choć nie zawsze muszą być ku temu racjonalne powody. Jest to niesamowicie zgubne, ponieważ może doprowadzić do tego, co w psychologii znane jest jako syndrom oszusta – przekonania o tym, że nasza wiedza nigdy nie będzie wystarczająca, że zawsze będzie ktoś lepszy, dlatego też nie wypada zabierać głosu. I nawet, jeśli ktoś nas nagrodzi za tę ciężką pracę, z tyłu głowy pojawi się pytanie, czy na pewno sobie na nią zasłużyliśmy. Odpowiedź w takich sytuacjach jest zwykle jedna: tak, zasłużyliśmy.

Oczywiście „splaining” nie zawsze musi nosić znamiona męskiego objaśniania świata. Wiąże się on przede wszystkim z narastającymi nierównościami i poczuciem władzy nad drugą stroną. Dlatego też może przybierać inne formy, np. whitesplainingu, czy heterosplainingu. Wszystko zależy od tego, czyja reprezentacja jest na dany moment silniejsza, jak wielkie są nierówności pomiędzy nimi.

Nie należy moim zdaniem łudzić się, że trafimy kiedyś do utopijnego świata, w którym tego typu nierówności nie będzie. Ale zawsze możemy próbować je zniwelować, możemy głośno wyrażać swoje opinie i mówić „dość” w momencie, kiedy nasze granice zostają przekroczone. Bo zawsze KTOŚ może próbować objaśniać nam świat. Ale równie dobrze możemy objaśniać go sobie samodzielnie.

 

Karolina Rutkowska 

Miłość do literatury zaprowadziła ją na filologię polską, czego absolutnie nie żałuje. Pasjonatka języka i popkultury Korei Południowej, którą zresztą w przyszłości planuje odwiedzić. Swój literacki gust zwróciła ostatnio zwłaszcza w stronę reportaży, esejów i biografii, choć jej literackimi ulubieńcami niezmiennie od lat pozostają Hermann Hesse i Virginia Woolf. Z natury gadatliwa i wrażliwa na tematykę społeczną, próbuje swoich sił w pisaniu, co – jak ma nadzieję – zaprocentuje w przyszłości.