Nie mamy autorytetów.
Rok 2021, Polska. Powtarzam: nie mamy autorytetów.
Młode pokolenie. To my, to o nas. Bezwstydnie odrzucamy bohaterów narodowych, negujemy poetycki przekaz wieszczów i – na domiar złego – stawiamy swoje wartości na miejsce, które miał przecież zajmować panteon męczenników i tych, co nie chcieli, a musieli. Bierzemy słowa, słowa, słowa i rozgryzamy je, bezczeszcząc przy tym wykaligrafowane samogłoski jęków więźniów caratu. Rozsmarowujemy zawartość po podniebieniu, bo cierpienie to cała gama smaków, a my na przekór wszystkiemu oczywiście musimy rozłożyć mit na części pierwsze. Pomniki trwalsze niż ze spiżu okazują się puste w środku, a quasi-hesperyjska lipa – martwa. Jak zamrożona woda rozpychamy od środka kamienne fragmenty płyt – i tych chodnikowych, i tych nagrobnych, bo wszystko i tak przemieni się w ten sam proch. Wysyciliście dulszczyzną ziemię, tę ziemię, a ona w podzięce wysyca nas mikroplastikiem. Wznosimy z niego nowe, customizowane piramidy Maslowa.
Każde kolejne pokolenie rodzi się, by budować i tworzyć. Relacje, nieruchomości, nowe fasony figowego listka. Zaczęliśmy od zera; człowiek stworzył ludzkość, jak natura tworzy ekosystemy. Z myślą o potomkach, mniej lub bardziej uświadomioną, ujarzmiliśmy jałową skałę historii – dawni pionierzy rozwoju zawładnęli nieożywionym jak porosty, które rozmnażając się i ginąc, były w stanie dać początek wszystkiemu później. Każde kolejne pokolenie wznosi swoje twory i dzieła na szczątkach tych dawnych, minionych, zdezaktualizowanych. Gromadzimy przeszłość warstwa po warstwie, by później nasze fundamenty mogły chwiać się na niestabilnym gruncie, ale w jakże doborowym towarzystwie. Oby tylko milczące, puste czaszki miały o nas, tak wzajemnie, podobne zdanie.
Kolejne piętra cywilizacji dają pożywkę tym dopiero nadchodzącym. Trawimy resztki złotych myśli i zapisanych nimi pergaminów, wbudowujemy w siebie historię kawałek po kawałku, a każda następna generacja sięga coraz głębiej w dół i wyżej, w przyszłość, jednocześnie. Jak drzewa zapuszczamy wścibsko korzenie w martwą tkankę pod nami, bo kto wie, czy na pewno jest martwa. Wyciągamy dłonie po każdy skrawek świata jak dąb, którego liście lgną do słońca tak zaborczo, że niedługo podzielą los Ikara.
Ale nie każdy z nas zdążył osiągnąć wysokość godną sekwoi. Nie każdy nawet wykiełkował poza swój malutki skrawek gruntu.
Nie mieliśmy możliwości. To nie tak, że nie jesteśmy wystarczający, że jesteśmy jacyś wybrakowani. Nie mieliśmy możliwości, bo ci, którzy nas tu sprowadzili, zabrali nam światło. Zielone, rozłożyste korony prędzej ulegną ognistej, słonecznej pożodze, aniżeli oddadzą chociażby odrobinę promiennego nieboskłonu ziemi, by ta miała czym się wesprzeć w dalszych aktach stworzenia. Bez słońca jesteśmy bezsilni.
Uświęcacie trupy zamiast wzmacniać żywych, a jednocześnie odbieracie nam swoją chorą, maniakalną ekspansją każdy jeden foton, który mógłby nas uratować. Jakże jednak przydatni bywają ci, których rumieńce zbladły w imię najprostszej, zwykłej śmierci – na martwej twarzy można przecież wymalować każdy odcień daremnego heroizmu. Z dumą i pompatyczną glorią wciskacie włośniki korzeni w te brudne kości, by później opowiadać wszem wobec, że to żywe mięso było i sami je widzieliście. Nadajecie znaczenie obecnych tym, których nie ma; co więcej – mogło ich nie być nigdy, bo my, złośliwcy, lubujemy się w sceptycyzmie. Starych drzew się nie przesadza, ale to tylko kolejny frazes pusty jak pomnik z poetyckiego spiżu, więc z czystą przyjemnością weryfikujemy wszystko, co weryfikowalne. Grube korzenie skryte pod ziemią to nic, to pestka; mamy narzędzia. Posiadamy wszystkie wytwory ludzkiej myśli technicznej i każdy z nich czerpie energię z waszego słońca. To wy nam daliście to wszystko do ręki. Wasze własne stworzenia przeciwko wam samym; broń, która nią z natury nie miała być, ale i teraz jest nią tylko pozornie. Dla was to jest atak. Dla nas to jest ratunek.
Mówicie nam: zbezcześciliście świętości. Ale czy one w ogóle kiedykolwiek były święte i chwalebne, skoro profanacją nazywacie ukazanie ich skrywanej prawdy? Wojtyła wiedział – ale to nie nasz wymysł, a jedynie brutalna, gorzka rzeczywistość.
A wy dalej swoje.
Może więc wcale nie jesteście przekonani do własnych autorytetów? Może gloryfikujecie nie ich samych, a jedynie wykreowane i wyidealizowane obrazy pozbawione niewygodnych fragmentów pierwowzoru? Mitologia jest komfortowa i plastyczna, więc jej wydźwięk z łatwością można skorygować tak, by pasował do coraz to nowszych i nowszych narracji. Do twarzy wam z każdym kolejnym fałszem w aureoli. Jak widać – lat doświadczenia nie da się zignorować. Macie je wymalowane na zgrymaszonych w pogardzie wargach.
Co wasze autorytety mają nam do zaoferowania? Jaki przekaz niesie za sobą hołubienie męczennikom wszelkiej maści? Że dopiero okoliczności zgonu nadadzą naszym życiom jakąkolwiek wagę? Zostawcie tych martwych jak sama śmierć ludzi w spokoju, byle nie świętym – nic bardziej nie destabilizuje wewnętrznego zen niż nieproszone uświęcanie. Dajcie rozkładowi dokończyć dzieła; im już i tak jest wszystko jedno, a trącani pozłacanymi kijami odwdzięczą się tylko trupim smrodem. Jeszcze wam garnitury zaśmierdną.
Popatrzcie na siebie. Na to, jaki świat zastaliście w latach swej świetności, a jaki nam przekazujecie. Popatrzcie na mrok, który wkradł się pod wasze korony. Czyż nie najciemniej jest pod latarnią? Włożyliście wiele we współczesny obraz świata, ale rachunek zysków i strat wcale nie został wyrównany. Mieliście wszystko. Ba, dalej macie! A my po omacku szukamy resztek sensu w gęstym, leśnym runie u waszych stóp. Nic dziwnego, że skarłowaciałe i zwyrodniałe meandry korzeni nie są nam w tym pomocne. Potykamy się, lądując twarzą prosto w zarosiały mech, ale to wcale nie jest rosa. To kwas, który skapuje z waszych pąków i wyżera nadzieję do krwi. Macie ją na swoich rękach.
Rok 2021, Polska. Nie mamy autorytetów. I całe, kurwa, szczęście.
Aleksandra Berka – miłośniczka architektury nowoczesnej i nie tylko. Wypatrywaczka detali i naściennych wyznań. Pisze od zawsze, głównie poezję, ale romansuje także z prozą. Prywatnie – kocia mama, ciekawska bardziej niż jej podopieczny, naczelny hejter oliwek i człowiek, któremu zawsze mało.
Prowadzi Instagrama ze zdjęciami, a od niedawna również z tekstami własnego autorstwa (opisy pod zdjęciami) – @white.shivers