Nie ma tęczy bez czer(wie)ni, czer(wie)ni bez tęczy

Nie od dziś wiadomo, że lewica cierpi na rozdwojenie jaźni: dzieli się na frakcję tożsamościową i ekonomiczną. Nie jest to zresztą problem nowy, a fakt tego, że wspomniany antagonizm niejednokrotnie prowadzi do wojen na lewicowych grupkach na Facebooku, może powodować zacieranie się jego historycznego kontekstu. Od samego początku lewicowi aktywiści z niechęcią spoglądali na feministki, które ich zdaniem przeszkadzały w walce o wyzwolenie klasy pracującej. Po co walczyć tylko o prawa kobiet? – argumentowano – przecież wyzwolenie robotników i chłopów wyzwoli także kobiety! Ale i ruchy feministyczne mają swoje za uszami, skoro rozwinęły się degeneracje w rodzaju feminizmu liberalnego, niezainteresowanego problemami People of Colour czy kwestiami socjalnymi. Wszystkie te ruchy łączy ten sam problem – casus konia z klapkami na oczach – potrafią zauważyć i zinterpretować jedynie wąski wycinek rzeczywistości.

Ciągle spotykam się z osobami, których lewicowość nazwałobym ułomną, ponieważ brakuje jej któregoś z dwóch elementów – aspektu ekonomicznego bądź aspektu nazywanego czasem tożsamościowym. Najbardziej jaskrawym przypadkiem był pewien (według własnych deklaracji) anarchista, który osobie niebinarnej – kierując się jej kobiecą ekspresją – sugerował, że z pewnością, gdy dojrzeje, będzie chciała mieć dzieci, bo przecież jest kobietą (sic!).

W kontekście osób walczących o wolność osobistą i prawa osób LGBTQ+ często używa się określenia „sojowa lewica”, mówi się też o progresywnym liberalizmie. Chodzi przecież o odróżnienie od „prawdziwej” lewicy, która z definicji jest zajęta tylko gospodarką. Często poglądy tego rodzaju słyszy się od osób, dla których w ogóle wolność jednostki ma niewielkie znaczenie – są wśród nich miłośnicy Związku Radzieckiego, osoby tęskno spoglądające w stronę Chin albo sympatycy narodowego bolszewizmu. Jeśli coś nie jest „libkowe”, jest już dla nich całkiem fajne.

To oczywiście pewna skrajność, która jednak dla wielu osób w lewicowej bańce jest chlebem powszednim. Wielu nie trzyma pod poduszką pism Lenina i nawet sprzyja walce o prawa mniejszości, ale za to słyszymy od nich, że ekonomia musi wieść prym, a ruchy queerfriendly robią złą prasę i nie zajmują się tym, co naprawdę ważne, bo priorytetem muszą być godne warunki pracy i tanie mieszkania.

Powiedzmy to wprost: jeśli clou lewicy to sprawy pracownicze i socjalne, to za partię lewicową możemy śmiało uznać NSDAP. Czemu by nie iść pod rękę z faszystami? W każdej opcji politycznej znajdą się zwolennicy tanich mieszkań i wysokich wypłat. Faszyzm faworyzujący robotników i chłopów to nadal faszyzm. Dyktatura proletariatu to wciąż dyktatura. Bez względu na wielkość pensji przeciętnego robotnika totalitaryzm pozostaje totalitaryzmem. Lewica, która zapomina o walce o prawa mniejszości to lewica, której łatwo popaść w totalitaryzm.

Nie obce nam – przynajmniej mi, mojemu partnerowi, naszym przyjaciołom – grzyby na ścianach, zatęchłe klatki schodowe familoków, rozpadające się podeszwy butów i zbyt cienkie płaszcze, lecz nie widzę powodu, dla którego wolność słowa, wolność ekspresji i tożsamości miałaby ustępować wolności ekonomicznej. Rzeczywistość, w której ludzie nie są okradani z owoców swojej pracy to jeszcze za mało. Wolności nie da się zredukować do pełnego żołądka. I naiwnością granicząca z głupotą jest sądzić, że walcząc o jedno można zapomnieć o drugim. To właśnie podstawowa zasada intersekcjonalności. Rodzaje dyskryminacji zazębiają się, łączą, i sprawiają, że sytuacja osoby queerowej w kryzysie ubóstwa może być cięższa, niż sytuacja osoby cispłciowej i heteroseksualnej. Wykluczenie ekonomiczne często idzie w parze ze stygmatyzacją społeczną – dzieje się tak na przykład wtedy, gdy pracodawca nie chce zatrudnić pracownika tylko dlatego, że ten otwarcie mówi o swojej tranzycji.

Tylko dlaczego mielibyśmy udawać, że człowiek nie potrzebuje godnych warunków życia? Właśnie dlatego tęcza potrzebuje czer(wie)ni. Czerwieni, która oznacza w tym miejscu lewicę „tradycyjną”, ekonomiczną, upatrującą okazji do wyzwolenia klas uciskanych w uwolnieniu i redystrybucji dóbr. Rzecz jasna można być gejem-nacjonalistą i można być osobą queer o neoliberalnych poglądach na gospodarkę. Co ma orientacja seksualna albo tożsamość płciowa do kwestii płacy minimalnej i wieku emerytalnego?

Myślę jednak, że opowiadać się za wolnością to znaczy opowiadać się za wolnością naszą i waszą, za wolnością wszystkich ludzi. A faktem jest, że różne rodzaje wykluczenia łączą się ze sobą i nawzajem się na siebie nakładają. Sytuacja osoby homoseksualnej na utrzymaniu rodziców, którzy sami zarabiają grosze, to sytuacja zupełnie inna niż ta, w której znajduje się lesbijka-milionerka. Jednak nawet wśród osób dobrze sytuowanych nie bez znaczenia jest kolor skóry czy płeć i jej ekspresja.

Walka o prawa pracownicze i lokatorskie to walka o godne życie nas wszystkich. Jednak kwestie tożsamościowe również dotyczą wszystkich obywateli: nikt nie pozostaje neutralny wobec dyskryminacji, bowiem wszyscy żyjemy w społeczeństwie opartym na różnych rodzajach przemocy. Rasizm, klasizm, ageizm (w tym adultyzm) czy seksizm dotyczą, czy chcemy tego czy nie, nas wszystkich.

Lewica musi być intersekcjonalna. Po pierwsze musi zauważać i starać się dobrze zrozumieć wszystkie formy wykluczenia i dyskryminacji, wszystkie formy ucisku i wyzysku jednych ludzi przez drugich. Po drugie, lewica nie powinna hierarchizować ofiar. Różne są formy dyskryminacji i różne są grupy poszkodowanych. Inaczej pomaga się wyrzucanym na próg lokatorom, inaczej homoseksualnym nastolatkom. Ale wszystkim pomóc trzeba. Nie każdy „lewak” musi osobiście angażować się w tę czy inną walkę, piec chleb dla bezdomnych, albo walczyć z półlegalnymi eksmisjami. Niemniej każdy powinien cechować się odpowiednim poziomem świadomości i wrażliwości na krzywdy, jakich doznają osoby nieuprzywilejowane. Lewica intersekcjonalna to lewica, która wyraźnie dostrzega, jak mechanizmy władzy niszczą ludzkie życie. Lewica intersekcjonalna dostrzega przywileje i ich braki. W Polsce Ukrainiec znajduje się na zdecydowanie gorszej pozycji niż Polak, muzułmanin na gorszej niż katolik, a człowiek biseksualny na gorszej niż heteroseksualny. Ale gdzie w tej drabinie znajduje się bogaty muzułmanin, uboga rolniczka, biseksualna szefowa korporacji? Intersekcjonalność to zrozumienie, że każda sytuacja jest inna, a rzeczywistość opiera się prostym kategoryzacjom. Powinno nas to jednak motywować do intensywniejszej pracy – nad sobą, z innymi, dla innych, dla siebie.

Nie wyobrażam sobie lewicy, która mylnie diagnozuje zastany porządek społeczny. Siłą rzeczy byłaby ona słaba i mało skuteczna. I chociaż większość lewicowców się ze sobą nie zgadza, a ilu ludzi, tyle poglądów, wydaje się, że istnieją niezmienne fundamenty lewicowego oglądu świata. Po pierwsze, krytyka kapitalizmu – jako systemu opartego na wyzysku i przemocy ekonomicznej. Po drugie, krytyka patriarchatu – jako toksycznego systemu przemocy, wymierzonej we wszystkie osoby niemęskie. Po trzecie, krytyka kolonializmu i imperializmu – systemów wyzysku i nienawiści, opierających się na sztucznych podziałach 

Być może to jeszcze za mało, być może przedstawiona przez mnie wykładnia jest zbyt ogólna lub zbyt uproszczona. Dlatego, jeśli istnieje jakaś prawdziwa lewica, to upatruję jej w solidarności, radykalnej empatii, wspólnej pracy. Obawiam się, że nie ma tęczy bez czerwieni i nie ma czerwieni bez tęczy. Dopiero koniec tożsamościowo-ekonomicznych wojen na lewicy przyniesie prawdziwą równowagę. 


Felix Rhau – student kierunków humanistycznych, poetka, początkujący publicysta o przekonaniach komunistyczno-anarchistycznych.