Czułość, współczucie, współbycie – to słowa często dziś używane, wręcz nadużywane, a przez to niejednokrotnie podejrzane, obciążone sentymentalną tradycją, która budzi wątpliwość i kieruje nasze myśli w stronę czułostkowości i naiwnej uczuciowości. Jednak w epoce antropocenu, różnego rodzaju kryzysów, w tym tego największego – kryzysu klimatycznego – potrzebne są takie narracje, które wybiją nas z antropocentrycznej pychy, skierują nasze spojrzenia w stronę tego, co nie-ludzkie, podkreślą złożoność świata i wydobędą na światło dzienne połączenia zachodzące pomiędzy poszczególnymi elementami rzeczywistości, tworzącymi coś w rodzaju pajęczej sieci. Poezja Małgorzaty Lebdy podejmuje się takiego zadania – podmiotka jej wierszy jest wnikliwą obserwatorką świata, otwartą na ludzkich i pozaludzkich innych. Jedna z rad ojca – figury niezwykle ważnej dla tomu Matecznik – staje się podwaliną tego, co Lebda wypracuje w Mer de Glace. Ojciec mówi: „musisz być czuła/ ruchy niech będą powolne”, poetce daleko jednak do sentymentalnej czułostkowości, już wcześniejsze jej tomy pokazały, że nie ucieka ona od mrocznych i brutalnych obrazów. Czułość, której nauczyła się od ojca podczas wspólnej pracy przy pszczołach, leży w innym miejscu: wiąże się z niezwykłą uważnością, wyczuleniem na szczegóły oraz pracę własnego ciała.
Tom Mer de Glace ucieka od wcześniejszej twórczości poetki – Lebda opuszcza Żelaźnikową Wielką na rzecz nomadycznej wędrówki, nieustannego biegu: przez las, Morawy, Serbię i okolice Bałtyku. Praca żałoby, tak ważna w poprzedzających najnowszy tom Sprawach ziemi, została domknięta. Nastała „chwila, kiedy/ masz pewność, że operujesz już słownikiem minionego”. W Mer de Glace można używać już czasu przeszłego: „dotknęłam, pochowałam, rozlało się, sza”. To, co przeszłe, zostało oswojone i towarzyszy jak wierne zwierzę. Kobieta w tych wierszach wypracowuje nową tożsamość, widzimy jej coraz to nowsze odsłony: biegaczki, joginki, czytelniczki poezji, właścicielki psów, pacjentki leczącej się na tarczycę.
Już we wcześniejszej poezji Lebdy widoczna była pewna ewolucja stylu poetyckiego. Poetka za każdym razem stwarza dla siebie nowy język, zaskakuje sposobem obrazowania, obiera inne strategie poetyckie. Nie inaczej w Mer de Glace, gdzie Lebda tworzy zupełnie nowy, oddzielny projekt, nie zamyka się w już wypracowanych schematach, lecz eksploruje inne przestrzenie. Wszystko to utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z bardzo dobrą poetką, która z każdym tomem potrafi zaskoczyć czytelnika, a o jej poezji można powiedzieć, że „robi nam w środku radykalne rzeczy” – tym, co łączy wszystkie jej tomy, jest bowiem autentyczność oraz nieskrępowana swoboda wyobraźni.
Tom Mer de Glace złożony jest z wierszy-obrazów, mikroscen, w których Lebda pisze o codziennym krzątactwie, bliskim filozofii Jolanty Brach-Czainy: karmieniu psów, podróży pociągiem, braniu leków, jedzeniu pieczonych warzyw. Niektóre wiersze poetki przypominają strumień świadomości – obrazy są w nich nieuporządkowane, płynące, a teksty stworzone są tak, aby czytać je prawie bez przerwy na oddech. „Czytanie wierszy na głos”, ich brzmienie i rytmika są w tym tomie szczególnie istotne. W całym Mer de Glace Lebda zastanawia się nad naturą wiersza i podkreśla cielesny charakter języka: „Wracając, słuchamy czeskiej rozgłośni. Karabach – wyłapuję./ Wypowiadając Karabach, język raz dotyka podniebienia/ i wraca na miejsce. Zobacz”. Język oraz wyobraźnia mają u niej bezpośredni związek z ciałem: praca mięśni przyrównywana jest do wiersza , a sam wiersz także zdaje się posiadać ciało, jest niczym niesforny pies, możliwe stają się więc pytania o to, „jaki ma pysk i jak go otwiera”.
Ciało znajduje się w centrum najnowszego tomu Lebdy. Kobieta w tych wierszach odbiera rzeczywistość wszystkimi zmysłami – smak, węch i dotyk są tu tak samo ważne jak wzrok. Podmiotka jest zanurzona w świecie, wyczulona na szczegóły wokół niej, uprawia coś w rodzaju poetyckiej medytacji. Ucieka ludzkiej pysze, jest świadoma swoich połączeń ze światem zwierząt, roślin, przyrody. Nie odcina się jednak od tego, co związane z kulturą, nie udaje całkowitego stopienia ze światem, wie, że istnieje granica między nią a innym i z tą granicą nie walczy. Tym, co zostaje poddane jej obserwacji, jest głównie własne ciało, zwłaszcza ciało w ruchu – tutaj nieustannie gdzieś się biegnie. Ważne jest badanie sygnałów dawanych przez ciało, w tym przede wszystkim pracy oddechu. To właśnie bycie w biegu, w ruchu, sprzyja uważności, pozwala na wyostrzenie widzenia. Budzi to pewne zdziwienie, bo tego rodzaju medytacyjna uważność wiązana jest zazwyczaj z zatrzymaniem, zwolnieniem kroku. W Mer de Glace jest inaczej: to dopiero bieg pozwala w pełni odkryć dynamikę świata i jego wzajemnych powiązań. Ta poezja mówi nam czule: „Niech będzie pochwalony ruch”. Sama Lebda łączy w swoim życiu pisanie wierszy i pracę intelektualną z bieganiem, ale też z uważnym przyglądaniem się rzeczywistości przez oko obiektywu – jest ona poetką, fotografką, ultramaratonką i naukowczynią. W wywiadach podkreśla wzajemne uzupełnianie się wszystkich tych życiowych aktywności; ciało, wyobraźnia i intelekt tworzą dla niej nierozerwalny splot.
Na pierwszym planie nowych wierszy jest więc ciało oraz jego codzienna krzątanina wśród innych istot zamieszkujących świat. Jednak przez tę tkankę codzienności prześwituje coś jeszcze – nie bez znaczenia pozostaje tytuł tomu: Mer de Glace, czyli Lodowe Morze – najdłuższy lodowiec Francji, który topnieje w zatrważającym tempie. Poezja Lebdy nie krzyczy, nie jest alarmistyczna, agitacyjna. Wręcz przeciwnie, o katastrofie klimatycznej mówi dyskretnie, pozostaje ona jakby w cieniu. W jaki sposób bowiem udźwignąć tak wielki dramat, jak topniejące lodowce, kiedy pamiętać trzeba przede wszystkim o sprawach bieżących? Już w pierwszym wierszu czytamy, że należy: „zażyć rano tabletkę euthyroxu, umieścić ćwiartkę/doxybactinu w pyszczku kota. I jeszcze: nakarmić psy/opowiedzieć psom sen, wyprowadzić psy”. W codziennym krzątactwie często nie ma czasu na myślenie o lodowcach. Dlatego tak mocno wybrzmiewa pytanie zamykające tom: „co z żałoby dla nich?”. Mer de Glace bowiem nieustannie topnieje, a wody lodowca płyną niczym płyn „w jamie stawowej lewego kolana”.
Natalia Zając