ERR_SKED8_DISCONNECTED

Obudziło go jasne, kolorowe światło. Początkowo nie chciał otwierać oczu, by sen całkowicie się nie ulotnił. Obrócił się na drugi bok, a jasność rozbłysła ze zdwojoną siłą. Uchylił powieki, a to, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Leżał na trawie pośrodku leśnej polany. Nie była to jednak zwykła łąka. Wszystko, co się na niej znajdowało, emanowało światłem tak jasnym, że aż sprawiającym ból. Trawa jarzyła się jaskrawym odcieniem zieleni, pnie drzew brązowym, a owady z daleka wyglądały jak małe żaróweczki, unoszące się w powietrzu i przysiadające na kolorowych kwiatach, świecących jak reflektory. Nie było widać słońca, a mimo to było jasno. Niebo miało kolor fosforyzującego błękitu, po którym przesuwały się stroboskopowe chmury, posyłające we wszystkich kierunkach groźne błyski. Całości towarzyszył szum wiatru, przypominający buczenie transformatora.

Oślepiony feerią jaskrawych barw i ogłuszony nieustającym szumem zamknął oczy, skulił się na nibytrawie i trwał tak przez jakiś czas. Sytuacja ta była tak niecodzienna i zaskakująca, że nie wiedział, co ma robić. Próbował się sobie przypomnieć, kim jest i skąd się tam wziął. Z czasem przyzwyczaił się do buczenia, a gdy uznał, że jest gotowy, otworzył oczy. Ponownie ogarnął wzrokiem całą polanę. Nic się w niej nie zmieniło, ale wydała mu się już mniej straszna i obca niż wcześniej. Zerwał kilka źdźbeł trawy i przysunął je sobie przed oczy. Przypominały neony, ale nie takie, jak te reklamowe w mieście. Nie były one mieszaniną gazów zamkniętych w szklanych rurkach, zdawały się za to miękkie i giętkie, o chropowatej fakturze. Odkształcały się pod jego dotykiem i wyginały w rytm podmuchów wiatru, a każdy, nawet najmniejszy ruch powodował u nich rozbłysk zieleni. Gdy tak im się przyglądał, zobaczył, że wewnątrz łodyg, małymi kanalikami, coś się przemieszcza. Były to ciągi zielonych liczb. Zero, jeden, zero, jeden, jeden… i tak bez końca. Niekończący się ciąg zero-jedynkowy poruszał się w roślinach jak krew. W miejscu, gdzie były one uszkodzone, liczby wyciekały i rozpadały się na jeszcze mniejsze elementy.

Wstał i ruszył w kierunku najbliższego drzewa. Każdy jego krok powodował rozbłysk kolorowego, jaskrawego światła, rozchodzącego się od jego nóg po wszystkich roślinach. Jak kręgi na wodzie po wrzuceniu do niej kamienia.

Pień drzewa był tak samo zbudowany, jak źdźbła trawy, ale był twardszy i emanował innym kolorem światła, a liczby krążące w jego wnętrzu były większe i łatwiej było je dostrzec.

Przywykł do tych dziwactw bardzo szybko. Na początku był zdziwiony, lecz teraz przechadzał się wśród tych niecodziennych roślin jak po ulicach znanego mu miasta. Wiedział, że coś musi zrobić, czuł, że został tak zaprogramowany, i podążał za tym wewnętrznym głosem. W oddali nad drzewami zobaczył jaśniejącą łunę. Zwrócił się w tamtym kierunku i ruszył przed siebie.

Zagłębił się w las neonowych drzew i krzewów, usłyszał odgłosy wydawane przez zwierzęta. Nie były one jednak takie same jak te, które wygrzebał ze swojej bazy danych. Te tutaj były zmienione, jakby zdeformowane. Brzmiały, jak gdyby dobiegały z jakiegoś uszkodzonego megafonu, wcześniej przemielone przez equalizer. Przyjmował to bez większego zdziwienia, wiedział, że tak ma być i nic mu nie grozi. Był tego pewien. Szedł przed siebie pewnym krokiem, podziwiając otaczające go nowości. Wiedział dokąd zmierza, a to było dla niego najważniejsze. Z czasem zaczął odczuwać dziwne mrowienie w całym ciele, co go bardzo zdziwiło, ponieważ nigdy nie doznawał podobnych sensacji. Wydawało mu się, że trudniej mu się poruszać, jakby ktoś nasypał piasku w jego stawy i tryby. Czuł opór podczas ruchu. Przyjrzał się swoim dłoniom i dostrzegł, że jego skóra zrobiła się delikatnie przezroczysta, a z wnętrza jego ciała emanuje blade, pulsujące co chwilę inną barwą światło. Mimo tych wszystkich zmian, czuł jak narasta w nim energia, która rozchodzi się wzdłuż przewodów.

Usiadł na kamieniu, który wyglądał jak pokryta sadzą żarówka o nieregularnym kształcie. Lśnił nawet taką samą barwą – przytłumioną żółcią i szarością. Przygotowywał się do dalszej drogi. Obserwował owady wyglądające jak lampki choinkowe, które krążyły wokół drzew i krzaków. Po chwili wstał i ruszył przed siebie, nawet nie zastanawiając się, czy idzie w dobrym kierunku.

Las zaczął się przerzedzać, a między pniami, z miejsca, do którego zmierzał, promieniowało silną, różnokolorową poświatą. Wyłapywał czujnikami energię bijącą z tamtego miejsca. Otulała jego ciało, wnikała w głąb i przyspieszała przemianę. Ogarniało go dziwne, nieznane wcześniej uczucie.

Nie mógł już poruszać dłońmi, jego palce kompletnie zesztywniały, za to emanowały silnym, zmieniającym się falami kolorowym światłem. Wyszedł wprost na nieporośnięte drzewami, wysokie wzniesienie, którego szczyt niknął w jasnym, oślepiającym blasku. Zbocza usianie były zastygłymi w bezruchu postaciami – miały one przezroczystą skórę, a wewnątrz nich kotłowało się to samo wielobarwne lśnienie. Emitowały również czystą energię. SKED 8 ruszył pod górę, z każdym krokiem coraz bardziej upodabniając się do innych robotów. Nie mógł już zginać kolan, więc ledwo poruszał nogami. Wszechogarniająca energia otulała jego ciało, zaś rdzeń powoli zaczynał przygasać.

Zidentyfikował w końcu uczucie, które wcześniej zrodziło się w jego obwodach. To było spełnienie. Spełnienie i spokój. Coś, co nigdy nie było mu dane, a teraz przyszło tak niespodziewanie. Po kolejnym kroku znieruchomiał na dobre, zdołał się tylko uśmiechnąć. Jego przemiana dobiegła końca. SKED 8 był szczęśliwy, mógł w końcu odpocząć, przestać być. Zamarł jak inni, którzy po ponad dwustu latach pracy zasłużyli na spokój. Na śmierć. Zawieszenie w niebycie jednostki centralnej.


Mateusz Drozdowski – student Uniwersytetu Śląskiego, Wydziału Humanistycznego, na kierunku twórcze pisanie i marketing wydawniczy. Miłośnik fantastyki i science fiction (szczególnie twórczości polskich autorów), mangi oraz gier fabularnych (D&D, Neuroshima i inne).