Psy, które głośno szczekają

W styczniu zeszłego roku trafiłam do szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej. Mój pobyt w placówce był jednym z najgorszych miesięcy, jakie przeżyłam. Skala rasizmu i przemocy z jaką się tam spotkałam, przewyższała moje najśmielsze oczekiwania. Nie jest to jednak jedyny szpital, wiem, że w innych bywa lepiej. Mam wielu znajomych po takich przeżyciach i nie każde z tych doświadczeń było jednoznacznie negatywne, moje jednak tak. Poniżej kilka notatek z tego okresu. Nie oceniaj, tylko obserwuj.

Siedzę przed lekarzem. Moje różowe body, które dostałam od Layli, są ubrudzone krwią po łokcie. Szkoda, lubię je, a pewnie się nie spiorą. Do tego białe skarpetki w niebieskie wzory, kwieciste spodnie od pidżamy i szara bluza z Reeboka. No i kożuszek. Ten kożuszek będzie mi towarzyszył w wielu trudnych chwilach, ale on jeszcze tego nie wie. Ja też nie wiem. Właściwie niewiele wiem, moja głowa jest naćpana wydarzeniami minionych dni, alkoholem i ogromem leków, które przyjęłam. Czy kiedyś będę tego żałować? Tego też jeszcze nie wiem.

Obiecali, że będę mogła wyjść w dowolnym momencie. Okłamali mnie. Jak już się zgodzisz zostać, to musisz tu być minimum dziesięć dni, potem wszystko zależy od lekarza prowadzącego. Jak cię ustabilizują – wyjdziesz, jak nie – siedzisz tyle, ile chcą. Możesz też pójść do sądu, ale to tylko wydłuża twoje wakacje.

Izolatka. Boją się, że mam covida, więc spędzę tu kilka nocy. Ile? Nie mam pojęcia, zatraciłam poczucie czasu zanim jeszcze tu trafiłam. Cała sala dla mnie, puste łóżka. Żeby pójść do toalety, muszę pukać i liczyć na to, że ktoś przyjdzie, ściany są przeszklone, więc nie powinien to być kłopot. Nic bardziej mylnego – to, że są widoczni, nie przeszkadza im w ignorowaniu cię. Z papierosami jest tak samo. Na boga! Jak dobrze, że mogę tu palić. Wszystkie rzeczy – zapalniczka, kilka monet, telefon, ładowarka, papierosy – muszą leżeć przed drzwiami, wydawane są tylko wtedy, gdy ładnie poproszę. Światło też zgaszą, jak ładnie poproszę lub jak będą chcieli – niezależnie od tego, czy ja będę chciała. Tutaj są naprawdę mili.

Noc. „Wstawać! Zrobimy Ci test, bo potrzebna nam ta sala”. Piętnaście minut później jestem w sali z Irką. Postawna blondyna po czterdziestce, zrobione pazury i mocny make-up mimo nocy. Irka dużo gada i pali jak smok, udało jej się przemycić zapalniczkę, więc nie musi się prosić pielęgniarek. Dlatego pali mi cały czas nad głową, a sala mała, toteż dymu jest w chuj. Chce pożyczyć papierosy, daję jej, wszystko mi jedno, jeszcze nie wiem, co robię. Muszę z nią rozmawiać, żeby nie wyjść na pizdę, być może będzie to moja jedyna koleżanka. Lub wróg. Tak, naprawdę chciałam się zabić. Tak, to mój pierwszy raz w takim miejscu. Kradną – dobrze wiedzieć. Nikomu nie ufaj – to już wiem. Irka podobno ma depresję, ale mi to bardziej wygląda na alkoholizm. Zresztą mam to w dupie, tu możesz być każdym i nikim jednocześnie. Taki paradoks.

Chciałabym się umyć, nie robiłam tego od kilku dni. Zamiast włosów mam wielki kołtun, a papierowa piżama śmierdzi jak bełt. Irka da mi grzebień, a pielęgniarki ręcznik, nowy zestaw piżamowy i żel do ciała „10 w 1”. Zęby muszą poczekać jeszcze kilka dni, aż zatwierdzą mi paczki. Jestem głodna, spragniona, zmęczona i przede wszystkim przerażona, a oni właśnie przenoszą mnie na oddział. Czyli nie mam covida. Jak to możliwe wobec wszystkich moich wyczynów ostatnich dni?

Jak zabrali mi ubrania, musiałam wszystko włożyć do worka, niby na śmieci, i podpisać, żeby potem nie mieli problemów. Wyobrażam sobie, jak to musi śmierdzieć. Będzie leżało w brudowniku przez kolejny miesiąc, ohydne skarpetki z izby wytrzeźwień na moim cennym kożuszku.

Oddział dopiero się otworzył, więc jestem jedną z pierwszych pacjentek. Pielęgniarki jeszcze są miłe, jeszcze uczynne, dopiero potem zacznie się festiwal nienawiści. Na razie jestem jedyną młodą osobą, tutaj średnia wieku jest raczej po czterdziestce, no i strasznie dużo geriatrii. To okrutne, ale tak ich tu nazywamy. Może jest nas więcej, młodych i pięknych, robiących głupoty, bo im się w dupie poprzewracało, a przecież tyle życia przed nami. Może jest nas więcej, ale ja nie wychodzę z łóżka, więc tego nie wiem.

„Cześć, jestem Malwina” – przedstawia mi się młoda dziewczyna, koleżanka Irki, znają się z poprzedniego turnusu. Świry to zwykle recydywiści, rzadko jest się zupełnie nowym. Chodziła naćpana po mieście, było zimno, ona głodna i odstrzelona w kosmos. Jakiś diler, jakaś karetka, teraz jest tutaj. Matka nie chce z nią gadać, ukochany pies u koleżanki, a cały jej dobytek to reklamówka z czyjąś szczoteczką do zębów, kartą hotelową i trochę śmieci. Pytam ją tylko o jedno – jak stąd wyjść. Podobno się nie da. Ja tego jeszcze spróbuję. Nie tylko ja. Utknęłybyśmy za to w pasach.

Próbuję ułożyć to chronologicznie, ale cały ten okres to tylko urywki. Spędziłam tam miesiąc. Jak? Wciąż się zastanawiam, teraz mnie mdli na myśl o spędzeniu chociaż jednego dnia w tym miejscu. Szpital psychiatryczny przy Nowowiejskiej. Ten był mój, jednak jest ich wiele, gorszych i lepszych. Wszystko zależy od porcji jedzenia, lekarzy, humoru pielęgniarek i rodzaju pacjentów. W moim byliśmy wymieszani: płeć, wiek i choroba nie miały znaczenia. Mnie traktowali lepiej niż schizofreników, alkoholików i uzależnionych. Gorzej od tych, co mają depresję, bo jestem pocięta. Jestem jednak młodą, ładną kobietą, mam „cudowne” loczki i czasami muszę cofać feminizm, żeby uzyskać to, czego chcę. Moje przekonania i idee nie mają tutaj najmniejszego znaczenia, muszę się ich wyzbyć. Zapomnieć, kim jestem i się totalnie podporządkować, to najbardziej rozpierdala. Nie masz żadnych praw, mimo że podobno masz ich wiele. Będę to tłumaczyć później Zosi, żeby przetrwała. Nie wiem, czy dziś jestem na siebie za to zła. Wtedy czułam się okropnie, ale nie było innego wyjścia.

Czy szpitale to tylko koszmarne miejsca? Niewątpliwie wiele się w tym temacie zmienia i na przestrzeni lat widać poprawę. Jednak gdy tam trafiłam, nie byłam badaczką, ale pacjentką, która potrzebowała opieki i jej nie otrzymała. Nie będę dociekać, czyja to była wina, ważne jest to, co się stało, i jak bardzo te wydarzenia wpłynęły na moje dalsze życie. W pewnym sensie szpital mnie uratował, przetrzymał. Za pomocą pasów i leków powstrzymano mnie przed samobójstwem, ale wychodząc stamtąd, nie było ze mną lepiej, byłam taka sama, jak na początku. Wychodząc nie wiedziałam, jak dalej mam poukładać sobie życie, wciąż nie chciałam żyć, tylko tym razem obiecałam moim bliskim, że będę żyła. Jednak wszystko, czego chciałam od samego przekroczenia progu mojego mieszkania, to się zajebać. Robiłam plany w szpitalu, wszystko wyobrażałam sobie wielokrotnie, ale jednak coś mnie powstrzymało. Nie wiem, czy szpital miał na to wpływ.

Aleksandra Łącka: jestem studentką antropologii, zajmuję się kwestią nierówności społecznych i dyskryminacją. Jestem również osobą queerową, a rok temu zdiagnozowano u mnie osobowość z pogranicza. Interesuję się psychiatrią, uzależnieniami, feminizmem oraz pracą naukową.