Osoby członkowskie coolektywu osesi zmuszają nas nie tylko do wyobrażania sobie rzeczy, ale też do ich odczuwania. Robią to z pełną świadomością i celowością, we wstępie do zina polecając coś w rodzaju praktyki uważności: czytelniczka ma pomyśleć o swoim brzuchu i kolanach i zobaczyć, co robi w nie wiersz. Poezja bierze więc koncepcję ucieleśnienia i zaczyna ją realizować głębiej niż w sferze estetycznej czy formalnej (poprzez przywoływanie czy naśladowanie ciał w słowach), odtąd interesując się przede wszystkim interakcją między cielesnym podmiotem a wierszem. Trudno o tym zapomnieć czytając zgromadzone w zbiorku teksty, które freegańską praktykę traktują raczej jako pretekst dla własnej eklektyczności. Ta śmietnikowa różnorodność jest przytłaczająca i dzięki temu absolutnie fascynująca w sposobie, w jaki dostarcza osobie czytającej wrażeń, których ta może doświadczać dosłownie całą sobą.
Wyławianie fraz przypomina skipowanie – raz trafiasz na skrzynkę bananów, innym razem zgrzewkę harnasia, czasem wygrzebiesz płyn do mycia naczyń i świeczkę zapachową drzewosandałowe & wanilia. Zdajesz się na szczęśliwy przypadek. W całej tej metaforze wybija się (patetyczny) wątek poezji jako wielgachnego wysypiska z morzem mniej i bardziej zardzewiałych poetyk. Ty eksplorujesz, inni się gapią i mówią: „fujka, jak w ogóle można się tego tykać” albo „wow, ty szczęściaro!!!”. To nasza późnokapitalistyczna realność: grzebiemy, bo musimy, grzebiemy, bo potrzebujemy, a niemarnowanie zasobów i recykling może nie tylko uciszyć nasze sumienia, ale też budować lokalną odpowiedzialność za środowisko. Ludzie mówią (nie bez racji): ty ratujesz marchewki, a korpo odpowiedzialne za ubraniowe sieciówki wylewają w tym czasie hektolitry trujących barwniki do rzek. Co freeganizm zmienia? Coś na pewno. Gdzieś dochodzi do przesunięcia, i nawet jeśli finalnie nie uratuje nam to życia, to być może pozwoli przetrwać trudny czas kryzysu w poczuciu kolektywnie budowanego bezpieczeństwa, w sieci wzajemnego wsparcia.
Freegańskość tekstów zawartych w zbiorze jest uderzająca. Sara Akram w otwierającym zin wierszu captcha, czy jestem człowiekiem na medal? rozpoczyna rewelatorską frazą: „obudziłam się w śmietniku i po raz pierwszy w życiu/doświadczyłam prawdziwej obfitości”. Można w tym miejscu pociągnąć interpretację i zastanowić się na transgresywnym charakterem takiego bogactwa, zbadać, w jaki sposób wyśmiewa konsumpcjonizm najzamożniejszych, ale „teraz pora wyjść do świata wymienić się mikroagresjami”. Wers odczytuję raczej jako zachętę do porzucenia intelektualizowania, które nie jest w końcu remedium na wszystkie problemy. Trzeba działać: na przykład pokminić, gdzie wyrzucić „ten jebany/karton po mleku” z wiersza Weroniki Cichoń. Karolina Czarnecka w skłoterskim tekście kurwa idzie zaraz ukradnie ci dom proponuje self-care w postaci okładów z lasu, ukojenie można też odnaleźć w psiej poduszce Ilony Witkowskiej, która we mnie wyzwala zawsze to samo uczucie ciepła gdzieś pomiędzy sercem a żołądkiem. Podmiotka Oli Wewior głaszcze używane swetry i uczestniczy w miejskim łańcuchu wymiany energetycznej polegającym na wzajemnym podkradaniu. „Tamta mała gorączkowo zapisuje numer na wszelki wypadek” z wiersza Joanny (Pauli) Oklińskiej przypomina o zmaganiach o wolną aborcję, które przecież wciąż trwają, i zestawia je z wątkiem bananowego Halloween. Ago Calipso w marno trawieniu mówi: „karawanne śmietnikolandy/nic warte”, and I think it’s beautiful and scary, tak beautiful and scary, jak przestrzeń, która okazuje się oddzielona szklanym sufitem w l’appel du vide Anity Głowackiej. W zinie nie zabrakło też bezdomności: bezdomnych psów, które chowa w pępku podmiot Mikołaja Borysa Brzozowskiego, swetrów w kryzysie bezdomności Oli Wewior i bezpańskich kaktusów Aleksandry Kasprzak. Są też symbole wodne, kałużowe: rybiki i kijanki Ewy Jarockiej, muszle, glony i łuski Kingi Skwiry. Pod względem odczuć cielesnych mamy więc do czynienia z całym spektrum fizjologicznych przygód: żołądek się skręca, ślinka cieknie, ręce drżą, a oczy śmiesznie się pocą.
Do papierowego egzemplarza w ślicznej, różowej okładce będę zaglądać za każdym razem, gdy zachce mi się słodkiej, śmietnikowej różnorodności, w której to, co miłe miesza się z tym, co brutalne, i dzięki temu jeden zin zawiera w sobie cały wszechświat.
Anouk Herman: osoba niebinarna, która studiuje filologię polską oraz twórcze pisanie i marketing wydawniczy. Kocha wszystkie zwierzątka i wszystkie bloki świata, więc pisze o zwierzątkach i o blokach. Szczęśliwa liczba: 27.