Peek out (of the holy closet)

Nastolatki wzdychają do przystojnych aktorów. „A Tobie, Tina? Który podoba ci się najbardziej?”.
Tina wzrusza ramionami i wykrzywia twarz w grymas. Nie rozumie, choć ma poczucie, że powinna.
Wychowuje się wśród tych dziewczyn przez kolejne lata. Uczy się, że chłopcy rzeczywiście mają w sobie „to coś”. W końcu się zakochuje, na zabój. Chce schować się w jego cieniu, w jego pewności siebie, wierzy, że dopiero wtedy zyska wartość. Ale kocha tylko platonicznie, ani przez moment nie pragnie być z nim cieleśnie. Ponadto oddziela ją od niego społeczny mur – on uwielbiany, ona zaś zepchnięta na ostatni plan. Kiedy tylko może, chętnie zagaduje go o muzykę, bo oboje słuchają wtedy tej samej. Dopiero po latach przekona się, że nie szukała w nim partnera, lecz autorytetu.
W liceum po raz pierwszy spotyka osoby, które kochają inaczej, ale traktuje je co najmniej osobliwie. Nie zakochuje się w chłopakach, jedynie zawiesza na nich oczy – nawyk niepodparty niczym głębszym. Zawiera za to przyjaźnie, dziewczyny są jej całkiem bliskie. Lubi, gdy czasem dotkną jej ramienia albo chwycą pod rękę. Zwraca uwagę na ich kształty, ale jeszcze nie jest tego świadoma.
Idzie na studia, gdzie zmienia się wszystko. Gdzie ONA zmienia wszystko. Tina zwraca na nią uwagę, ale nie wie dlaczego. Łapie się na tym, że często o niej rozmyśla, że podziwia jej osobowość i czuje niezręczność, gdy ta znajduje się w pobliżu. W międzyczasie dopiero dojrzewają w niej myśli o tym szczególnym rodzaju bliskości.
Pierwszą miłość w głowie odbywa z kobietą.
„Boże, co się ze mną dzieje? Ratuj! To się nie trzyma kupy”. Ale trzyma się Tiny, dzień za dniem. Dziewczyna zauważa, że kobiece jest piękne, zapamiętuje je zbyt dobrze z żeńskiej przebieralni. Najpiękniejsze.
„Czy to grzech? Czy to przekleństwo?”. Zaczyna wyobrażać sobie męskie, by poczuć się normalnie. Czasem działa, ale jakoś nijako, jakoś nie tak. Kobiece za to rozpala do czerwoności.
Ma za sobą lata wewnętrznego konfliktu. Kilkukrotnie zakłada konto na Tinderze i za każdym razem nie znajduje tam tego, czego szuka, ale mimo to dąży do męskiego, bo przecież jak związek, to tylko „tradycyjny”, w innym się nie odnajdzie. Jest wdzięczna za to, że potrafi zostać myślami wyłącznie przy męskim.
„Dziękuję za to, że w końcu potrafię być normalna”.
Ale czasem wkrada się kobiece i rozpala na nowo. Jest żywe, czułe, namiętne – prawdziwe. Tina przyjmuje w końcu kompromis, dopuszcza do siebie obydwie opcje. Ale w przyszłości przecież znajdzie sobie męża i wtedy znów będzie po staremu…
W końcu przychodzi moment, kiedy coś w niej pęka – kiedy widzi dwie wpatrzone w siebie kobiety i w pełni się z nimi utożsamia. Potrafi pobyć dłużej w tej myśli i przyznać, że mogłaby się tu odnaleźć.
W końcu daje sobie przyzwolenie. I wie, że to nie grzech, bo tak została stworzona.
Wciąż czeka na dobry moment, by jednocześnie wyjść z siebie i pozostać w sobie. By przyjąć wszelkie tego konsekwencje – zawieść cudze oczekiwania, pogrzebać nadzieje. Nie jest gotowa na nowe określenia i dopowiedzenia, obawia się włożenia w schematy. Zazdrości tym, którzy wstyd przekuli w dumę. Jeszcze nie ma odwagi, by stać się manifestem – i być może nigdy nie będzie umiała nim być.
A męskie? Tina wciąż nie wie, czy to, co czuje, ta dziwna niezręczność, jest pokłosiem starego czy też czymś jeszcze przed nią nieodkrytym. Ale z pewnością nie cielesnością, nie pragnieniem budowania razem. Może po prostu chęcią posłuchania razem muzyki.
Męskie jest w końcu wolne, niepodszyte pragnieniem: „Kochaj mnie za wszelką cenę”. Męskie jest dobre i piękne, bo Tina niczego od niego nie oczekuje. Nie wybrała kobiecego – to kobiece wybrało ją. Nie czuje się przeklęta, lecz błogosławiona.

Tina T.: Piszę, bo chcę i potrzebuję