Dysmorfofobia

tw: tekst porusza problematykę trudnej relacji z ciałem

Nie wyjdę z domu bez szminki na ustach, bo jestem brzydsza niż wszystkie kobiety jakie znam. Moja mama ma urodę kalifornijskiej surferki, ale chyba w poprzednim życiu zrobiła coś strasznego, bo zamiast leżeć na plaży w Palm Springs zmuszona jest żyć przykuta do zakurzonej, śląskiej mieściny, z której nie ma ucieczki.

Kiedy mam na sobie szminkę, daję znać światu, że afirmuję swoją brzydotę. Jestem jak ta niekonwencjonalnie atrakcyjna dziewczyna na okładce, która nie wstydzi się tego, że w dzieciństwie była niewidoczna: patrzcie, mam taki pewny wyraz twarzy, rzucam wyzwanie światu. Jak to mówią, nie zakrywaj tego, co brzydkie, ale uwydatniaj to, co można uznać za ładne. Jak nie ukrywasz, to mówisz: tak, wiem, ale nie obchodzi mnie to.

Czuję się, jakby próbowano wepchnąć mnie w zbyt ciasną powłokę, jakby moje ciało wrastało w kokon, w którym miałam się przepoczwarzyć, ale ostatecznie kokon wsiąkł we mnie, a ja w niego, i już nigdy nie wydostanę się na zewnątrz.

Boję się swojej zewnętrzności i zewnętrza domu, chowam się w twierdzy, buduję wokół siebie labirynty i mury, wieża jest coraz wyższa, chodź do mnie mój księciu na białym koniu, uratuj mnie od siebie. Cierpię na bowaryzm, uciekam w nierealne, bo realne daje mi myśli samobójcze. Od dziecka płakałam na Dumie i uprzedzeniu, bo wiedziałam, że nigdy nie będę mieć swojego pana Darcy’ego. Jestem największą fanką Izabeli Łęckiej. Modlę się do pomnika Apollina i wiem, że moje życie będzie pasmem nieszczęść. Chcę być adorowana, kochana, chcę być powierzchowna, zarozumiała, pewna tego, że robię wrażenie, wchodząc do każdego pomieszczenia.

Boję się ludzi, boję się ostracyzmu, boję się krzywych spojrzeń i grymasu obrzydzenia. Nigdy nie byłam na żadnej imprezie. Wymiotowałam przed każdym WF-em. Gdy w moim otoczeniu są osoby, które mi się podobają, uciekam. Gdy choruję, modlę się o spadek wagi. Gdy nie choruję, modlę się o brak pieniędzy na jedzenie.

Od strachu gorszy jest wstyd. Wstyd bycia ignorowaną: gdy rozmawia z nami znajomy i patrzy w oczy moim koleżankom, a ja nie istnieję. Gdy ktoś inny wita się z nimi, a na mnie nawet nie spojrzy. Gdy przyjaciółkę podrywa chłopak, a ja pilnuję jej rzeczy, bo idą do baru na plaży. Gdy mówię dziewczynie, że jej ukochany nie jest w porządku, bo jest miły dla ładnych dziewczyn, a dla brzydkich opryskliwy. A ona zarzuca mi zazdrość, bo kto by mnie chciał.

Nie działają na mnie afirmacyjne i ciałopozytywne sztuczki, bo społeczeństwo, w którym żyję, nie jest afirmacyjne i ciałopozytywne. Nie chcę toksycznej pozytywności, chcę wiedzieć, że mam po prostu prawo być brzydką, że przestanę być niewidoczna, że mogę ułożyć sobie życie, wyjść na słońce, zjeść pizzę po raz pierwszy od kilku lat, przestać brać antydepresanty i znaleźć obok siebie w łóżku kogoś, kto mnie kocha.

Nadia Fijałkowska: próbuje ułożyć sobie życie w niepoukładanym świecie. Ma dwadzieścia lat i kilka kotów. W wolnym czasie zajmuje się florystyką, marzy o złączeniu się z naturą w postaci domku w głębi lasu.