Jeżeli poranek miałabym określić za pomocą emoji, ten byłby uśmiechniętą buźką, taką wyszczerzoną. W sensie dwukropek wielkie de, nie dwukropek zamknij nawias, którego zwykle się używa, kiedy ktoś cię wkurwił i chcesz być złośliwy.
Zakładałam skarpetki w zielone pieski, w radiu grało Queen (Tonight I’m gonna have myself a real good time), a słońce wpadające przez nieumyte okna (I feel alive) grzało mnie w kolana. Pogoda była niepoprawnie piękna (And the world turning inside out, yeah!), bo kto to widział rozbudzać tyle entuzjazmu w człowieku, kiedy wojna w Ukrainie trwa prawie pół roku (I’m floating around), inflacja to przykry żart (In ecstasy), a covid, gdyby był człowiekiem,
(So) potrafiłby
(Don’t) już
(Stop) jeść
(Me) łyżeczką
(Now) i korzystać z nocnika
(Don’t stop me now!).
O reszcie sytuacji społecznych nawet nie chcę wspominać.
(’Cause I’m having a good time, having a goodtime!).
W każdym razie w końcu wyszłam z domu i udałam się do pobliskiego marketu z logiem owada w tle. Zapach kiszonej kapusty przy akompaniamencie „Umieść artykuł w strefie pakowania” uderzył mnie, zanim przekroczyłam próg rzeczonej placówki.
Po rozeznaniu się we wszystkich aktualnych promocjach na warzywa, zabraniu produktów potrzebnych na obiad i przeglądnięciu kapci ze śmiesznymi napisami, których i tak nigdy nie kupię, chciałam udać się w stronę kasy. Moją uwagę przykuła jednak konwersacja między małym, około ośmioletnim chłopcem i najpewniej jego tatą. Tata wyglądał na Krzycha, więc na potrzebę tej opowieści będę nazywać go Krzychem. Dziecko niech zostanie Leosiem.
Tak się złożyło, że obok kapci rozłożono już artykuły szkolne. W lipcu. Poza tym, że narodziła się we mnie irytacja, bo jakim prawem tak w środku wakacji przypominają biednym dzieciom, że muszą wracać do tego piekła czarnkowego, to poczułam się zainteresowana zasłyszaną wymianą zdań między tatą Krzychem i jego dzieckiem. No to postanowiłam, że sobie pooglądam dłużej te gadżety, które mnie nie obchodzą i będę podsłuchiwać, co nie?
– Jaki kolor tego piórnika chcesz?
– Ten różowy!
W tym momencie zaczęłam modlić się do pana bora, żeby Krzychu nie był dzbanem i nie odpowiadał tak, jak się bałam, że odpowie.
– Różowy? Przecież ty chłopak jesteś!
No i chuj. A jednak dzban.
– Ja chcę różowy – rzucił do niego Leoś oskarżycielskim tonem.
– Nie rób wstydu! Chłopak to jest zielony albo niebieski.
Nigdy w życiu nie widziałam ani niebieskiego, ani zielonego chłopca. Żółtym chyba można być, jak wątroba szwankuje. I pomarańczowym, jak się często je marchewki.
– Różowy. I już – twardo odpowiedział ojcu chłopak.
– Różowy – pogardliwie wycedził Krzycho przez zęby – Widziałeś kiedyś prawdziwego faceta w różowym? Widziałeś swojego ojca w różowym?
Zastanawiałam się, na jakiej podstawie gość rzuca tymi hasłami o PRAWDZIWYM FACECIE i czy na pewno powinien się z nimi zrównywać. Ale pomyślałam sobie, że to nie mój problem. Ja przecież tylko stoję i grzecznie podsłuchuję.
– Ale ja nie mogę ubierać się jak ty – powiedział bardzo rzeczowo Leon.
– A niby czemu? Nie podoba ci się, jak wyglądam? – Ton nabrał grozy i zrobiło się dendżeres. Zastanawiałam się nad tym, czy jeżeli z dostatecznym impetem rzucę w gościa melonem i porwę mu dzieciaka ze sklepu, to zdążymy uciec, zanim pozbiera się z podłogi.
– No bo ty jesteś większy.
– Aaa. No ta. Ale ubrań różowych byś chyba nie nosił, nie?
– Czemu? Ty nosisz różową czapkę – odpowiedział mu syn.
Damn, faktycznie, dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że Krzychu jak nic miał na głowie ciemnoróżową dżokejkę.
– Co ty gadasz? Jak to czerwony jest – twardo, ale z lekkim speszeniem odpowiedział bystrzejszemu od siebie dziecku. Ale chyba faktycznie skumał, że jego czapka może być całkiem blisko spokrewniona z różowym, bo po chwili dodał:
– Poza tym facet nie dba o to, co inni o nim powiedzą. Trzeba być twardym i pewnym siebie, to nikt ci nie podskoczy. Rozumiesz? – mówiąc to, poklepał go po ramieniu.
Krzysztof widocznie ze swoimi poglądami był równie stabilny, co poziom zdrowia psychicznego w tym kraju.
– No… Czyli mogę ten piórnik?
– Dobra. Niech będzie. Ale jak jakiś mały gnojek będzie się z ciebie śmiać, to nie słuchaj.
Patrycja Klimek: Kiedy była dzieckiem, chciała zostać raperką. Tak zaczęła się jej przygoda ze słowem, więc trochę pisze, ale już nie pod bit. Ma nieposkromioną ciekawość ludzi i ich historii. Z przyczyn etycznych nie je mięsa i z radością chrupie surowe warzywa, którymi (nie)chętnie dzieli się z innymi. Nie umie pisać biogramów.