Przypominam sobie wieczory, gdy byłam z nią w związku. W małym salonie tłoczą się czarne, olbrzymie, pulchne stwory. Ocierają się o mnie. Dokładnie tak jak ja ocierałam się o jej nogi, które najczęściej zakrywał długi, niebieski, wełniany koc. Siedząc przy jej stopach, chciałam, aby poczochrała moje nieułożone włosy, a później delikatnie przesunęła palcami po moich łaknących dotyku sutkach. Chciałam po raz kolejny poczuć jej orzechowy balsam po kąpieli. Ciekawe, czy w tamtych chwilach mogła poczuć moją niecierpliwość, elektryczność, jakiegoś rodzaju nieokreśloną energię.
Skradam się do kuchni, tak jakby nadal tkwiły w niej pozostałości jej obecności. Niestety nikogo w niej nie ma. Przypominam sobie upuszczony placek z malinami, w którym brodziły moje stopy. Prawię czuję zapach naleśników przyrządzanych w leniwe, sobotnie przedpołudnia. Siadając na jednym z blatów, odwzorowuję tak dobrze znane gesty. Przypominam sobie miękkość jej czerwonych, lekko spierzchniętych ust. Zatapiam palce w miękkości własnego ciała. Mapie słodko gorzkich malinek. Wbijała się we mnie na tyle mocno, że wygrawerowała sobą ślad na bladej skórze i pod skórą.
Ponownie dotykam swojego ciała. Sunę palcami po udach, plątaninie czerwonych linii powoli sunących w górę. Nie wiadomo, czy są to ślady po ostrych pazurach czarnych kociąt, czy po dżemie, który wylewał się ze słodkich naleśników. Linie na podbrzuszu, wypełnionym smutkiem, mogą równać się ze śladami jej długich paznokci.
Zwilżam palce śliną, zamaczam je w pochwie. Nagle uderza we mnie grzmot, a jaskrawa para kocich oczu znika za ogrzaną przez słońce ścianą. Kuchenne półki powoli zalewa kolejny przypływ samomiłości. Wyciągam palce i zachwycam się pozostałą na nich, wylewającą się ze mnie słodyczą. Oblizuję palce, zatracając się w błogiej czułości. To właśnie tym przesiąknięte jest mieszkanie – wspomnieniami, słodyczą, ciepłą lepkością, podnieceniem, miodem wyjadanym wprost ze słoika, spływającym po spoconym, wydrążonym ciele.
Potem wchodzę głębiej. Skrzypiące schody prowadzą mnie do sypialni. Przypominam sobie, że w jej domu nigdy nie było mi zimno. Robiła wszystko, abym swobodnie mogła odkrywać przed nią swoją nagość, błyszczeć, gdy lizało mnie wpadające przez okna słońce. Choć sama nie dawała nic w zamian. Podobało jej się jak wyglądałam, wciskając kolana w dywan lub dębowe deski. Z głową w dół, ulegle, czekałam aż pozwoli mi wstać. Lubiła, gdy jej przyjaciółki widziały mnie właśnie taką, uległą. Jednocześnie przerażały i fascynowały mnie te wilcze spojrzenia kobiet, palących cienkie papierosy. Zachęcały, abym podeszła i zaczęła wylizywać gwiazdozbiór, rozchodzący się po wnętrzu ich ud.
Fragmenty wspomnień tłoczą się w przesiąkniętej potem, karmazynowej bieliźnie. Podłoga mieni się różnymi odcieniami tej połyskującej czerwieni. Łóżko jest jeszcze ciepłe, zatapiam się w znajomym dotyku. Przypominam sobie zagłówek, który w przeszłości ocierał się o moją mokrą łechtaczkę, ciemne, lakierowane drewno wsiąkające w moje ciało.
Pamiętam, jak rozlewała słodycz po moim brzuchu, aby później pozostawiać pocałunki, zatapiać usta w moją przebodźcowaną skórę i figlarnie zaczepiać tym szorstkim językiem. W którymś momencie oddaliłaby się z miodem, spływającym po brodzie. Wyobrażam sobie, że zlizałabym go z kącików jej tak samo słodkich ust.
Victoria Październy: pisze krótkie formy. Swój wolny czas zapełnia serialami oraz różnymi książkami, między innymi queerowym young adult. Pije herbatę z cytryną zamiast kawy. Nie lubi gorąca i pisania biogramów.